Wszystkie wielkie historie zaczynają się od spektakularnych wydarzeń. Moja wielka historia zaczęła się zwyczajnie. Ot, zakochałem się. Zakochałem się trzy lata temu. Dokładnie o jedenastej przed południem.
To był jeden z tych leniwych, wakacyjnych dni, kiedy wylegujesz się nad basenem i, jak gdyby od niechcenia, sączysz zimną lemoniadę. Nie zajmujesz się niczym konkretnym. Po prostu leżysz i spoglądasz w niebo, zmieniając pozycję co kilkanaście minut. To był jeden z tych dni, gdy okrutnie się nudziłem, pozostawiony samemu sobie. Rodzice byli w firmie, a moja starsza siostra, Rydel, od świtu włóczyła się ze swoimi przyjaciółkami. Pamiętam, że byłem na nią strasznie zły. Mieliśmy jechać na maraton "Gwiezdnych Wojen", ale Dells mnie wystawiła. Miałem wtedy piętnaście lat i plażowe imprezy przegrywały na starcie z Mistrzem Yodą, Skywalkerem i księżniczką Leilą. Skoro pozbawiono mnie przyjemności obcowania z galaktycznymi przestrzeniami, postanowiłem pozadręczać Sonję, dziewczynę, która pracowała u nas jako kucharko-sprzątaczko-pokojówka. Dokładnie co siedem minut wołałem ją i życzyłem sobie nową szklankę lodowatego płynu. Mordowała mnie wzrokiem, ale z uśmiechem spełniała każdą moją zachciankę. Byłem tak upierdliwy, jak tylko upierdliwy może być dzieciak rozpieszczany przez całą rodzinę, wychowywany w przekonaniu, że jest panem świata i może kupić wszystko. No, może oprócz szacunku pracowników. Wystarczy, że się boją. Strach to też jakiś wyznacznik naszej wielkości.
Właśnie otwierałem usta, chcąc po raz kolejny wezwać Sonję, zerknąłem na zegarek, wskazywał punkt jedenasta. Podniosłem wzrok i wtedy się zakochałem.
- Elias, proszę, przestań! - krzyczała, krztusząc się ze śmiechu.
Biegła boso po trawie, dookoła jej twarzy wirowały loki w kolorze roztopionej czekolady, a mokry materiał zwiewnej, białej sukienki przyklejał się do jej ciała. Promieniowała. Jej śmiech wypełniał całą przestrzeń. I pisk, kiedy mały, na oko pięcioletni chłopczyk, ubrany jedynie w zielone kąpielówki, kierował w jej stronę strumień wody, wypływający z ogrodowego węża.
Patrzyłem jak urzeczony na tę scenę. Mój mózg zarejestrował każdy szczegół - zdarte, lewe kolano brunetki, połyskujący w słońcu pierścionek, który nosiła zawieszony na łańcuszku na szyi, a nawet brudną od czekolady twarz chłopczyka z wężem.
Patrzyłem na tańczącą, rozchlapującą rękoma strumienie wody dziewczynę i czułem jakieś dziwne ciepło rozchodzące się po moim ciele. Ciepło, które od tego dnia pojawiało się zawsze, gdy spoglądałem na Elizabeth Buttler. Ciepło, którego z początku nie rozumiałem.
Właściwie to nie było ciepło, a taki skurcz serca. Jakiś impuls. Coś, jak przełączka w moim mózu, zaskakująca, gdy tylko spoglądałem na Effy. Przełączka, dzięki której mogłem znaleźć się gdzieś w innej rzeczywistości. Wyobrażałem sobie, że na całym świecie istnieje tylko nasza dwójka. Ona i ja. Tylko my. Stworzyłem w mojej głowie krainę wypełnioną marzeniami i słowami miłości, których nigdy nie odważyłem się wypowiedzieć. Trzy lata ukradkiem spoglądałem na dziewczynę, za którą oddałbym wszystko. Potrafiłem czytać z jej twarzy, jak z otwartej księgi - wiedziałem kiedy jest smutna, kiedy coś jej się podoba, chwytałem każdy jej uśmiech. Nie uśmiechała się zbyt często, choć w mojej głowie robiła to ciągle. Tam zawsze się śmiała, gdy prowadziliśmy ze sobą długie rozmowy. Mówiłem jej o wszystkim, choć w rzeczywistości nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. W świecie, który wykreowałem wewnątrz mojego umysłu byliśmy nieprawdopodobnie szczęśliwi i cholernie zakochani. To była cudowna wizja. I z całego serca pragnąłem, żeby stała się rzeczywistością. Chciałem, żeby stało się coś, co przerwie odgradzający nas mur milczenia. Chciałem być jej bohaterem. Chciałem chronić ją przed smutkiem i złem, i niebezpieczeństwami. Czasami wyobrażałem sobie, że ktoś chce ją skrzywdzić, a ja, niczym jakiś średniowieczny rycerz, Batman, Superman czy inny super bohater, zjawiam się w ostatnim momencie i ją ratuję. Mimo że były to tylko mrzonki i sny na jawie, drżałem z przerażenia, że któregoś razu mógłbym nie zdążyć. Te apokaliptyczne rojenia wracały, choć z całych sił starałem się wyrzucić je z pamięci.
Kiedyś ktoś bardzo mądry powiedział mi, że powinienem uważać na to, czego sobie życzę, bo mogę to otrzymać. Cholera jasna, chyba był pieprzonym prorokiem.
To był jeden z tych leniwych, wakacyjnych dni, kiedy wylegujesz się nad basenem i, jak gdyby od niechcenia, sączysz zimną lemoniadę. Nie zajmujesz się niczym konkretnym. Po prostu leżysz i spoglądasz w niebo, zmieniając pozycję co kilkanaście minut. To był jeden z tych dni, gdy okrutnie się nudziłem, pozostawiony samemu sobie. Rodzice byli w firmie, a moja starsza siostra, Rydel, od świtu włóczyła się ze swoimi przyjaciółkami. Pamiętam, że byłem na nią strasznie zły. Mieliśmy jechać na maraton "Gwiezdnych Wojen", ale Dells mnie wystawiła. Miałem wtedy piętnaście lat i plażowe imprezy przegrywały na starcie z Mistrzem Yodą, Skywalkerem i księżniczką Leilą. Skoro pozbawiono mnie przyjemności obcowania z galaktycznymi przestrzeniami, postanowiłem pozadręczać Sonję, dziewczynę, która pracowała u nas jako kucharko-sprzątaczko-pokojówka. Dokładnie co siedem minut wołałem ją i życzyłem sobie nową szklankę lodowatego płynu. Mordowała mnie wzrokiem, ale z uśmiechem spełniała każdą moją zachciankę. Byłem tak upierdliwy, jak tylko upierdliwy może być dzieciak rozpieszczany przez całą rodzinę, wychowywany w przekonaniu, że jest panem świata i może kupić wszystko. No, może oprócz szacunku pracowników. Wystarczy, że się boją. Strach to też jakiś wyznacznik naszej wielkości.
Właśnie otwierałem usta, chcąc po raz kolejny wezwać Sonję, zerknąłem na zegarek, wskazywał punkt jedenasta. Podniosłem wzrok i wtedy się zakochałem.
- Elias, proszę, przestań! - krzyczała, krztusząc się ze śmiechu.
Biegła boso po trawie, dookoła jej twarzy wirowały loki w kolorze roztopionej czekolady, a mokry materiał zwiewnej, białej sukienki przyklejał się do jej ciała. Promieniowała. Jej śmiech wypełniał całą przestrzeń. I pisk, kiedy mały, na oko pięcioletni chłopczyk, ubrany jedynie w zielone kąpielówki, kierował w jej stronę strumień wody, wypływający z ogrodowego węża.
Patrzyłem jak urzeczony na tę scenę. Mój mózg zarejestrował każdy szczegół - zdarte, lewe kolano brunetki, połyskujący w słońcu pierścionek, który nosiła zawieszony na łańcuszku na szyi, a nawet brudną od czekolady twarz chłopczyka z wężem.
Patrzyłem na tańczącą, rozchlapującą rękoma strumienie wody dziewczynę i czułem jakieś dziwne ciepło rozchodzące się po moim ciele. Ciepło, które od tego dnia pojawiało się zawsze, gdy spoglądałem na Elizabeth Buttler. Ciepło, którego z początku nie rozumiałem.
Właściwie to nie było ciepło, a taki skurcz serca. Jakiś impuls. Coś, jak przełączka w moim mózu, zaskakująca, gdy tylko spoglądałem na Effy. Przełączka, dzięki której mogłem znaleźć się gdzieś w innej rzeczywistości. Wyobrażałem sobie, że na całym świecie istnieje tylko nasza dwójka. Ona i ja. Tylko my. Stworzyłem w mojej głowie krainę wypełnioną marzeniami i słowami miłości, których nigdy nie odważyłem się wypowiedzieć. Trzy lata ukradkiem spoglądałem na dziewczynę, za którą oddałbym wszystko. Potrafiłem czytać z jej twarzy, jak z otwartej księgi - wiedziałem kiedy jest smutna, kiedy coś jej się podoba, chwytałem każdy jej uśmiech. Nie uśmiechała się zbyt często, choć w mojej głowie robiła to ciągle. Tam zawsze się śmiała, gdy prowadziliśmy ze sobą długie rozmowy. Mówiłem jej o wszystkim, choć w rzeczywistości nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. W świecie, który wykreowałem wewnątrz mojego umysłu byliśmy nieprawdopodobnie szczęśliwi i cholernie zakochani. To była cudowna wizja. I z całego serca pragnąłem, żeby stała się rzeczywistością. Chciałem, żeby stało się coś, co przerwie odgradzający nas mur milczenia. Chciałem być jej bohaterem. Chciałem chronić ją przed smutkiem i złem, i niebezpieczeństwami. Czasami wyobrażałem sobie, że ktoś chce ją skrzywdzić, a ja, niczym jakiś średniowieczny rycerz, Batman, Superman czy inny super bohater, zjawiam się w ostatnim momencie i ją ratuję. Mimo że były to tylko mrzonki i sny na jawie, drżałem z przerażenia, że któregoś razu mógłbym nie zdążyć. Te apokaliptyczne rojenia wracały, choć z całych sił starałem się wyrzucić je z pamięci.
Kiedyś ktoś bardzo mądry powiedział mi, że powinienem uważać na to, czego sobie życzę, bo mogę to otrzymać. Cholera jasna, chyba był pieprzonym prorokiem.
__________________________________________
Hiya!
Oto jest, dziecię mojego pokręconego umysłu. Wiecie, ten blog miał być takim dwudziestorozdziałowym, prostym love story, które miło poczytać przed snem.
Miałam ambitny plan, miałam wizję, ale, jak to w życiu była, wizja uległa transformacji po jednym śnie. Wspominałam już, że najlepsze pomysły nawiedzają mnie podczas snu?
To strasznie śmieszne, gdy zrywam się w środku nocy, chwytam za notes oraz długopis i zaczynam spisywać to, co przed chwilą było tylko jakimiś majakami.
Moja siostra, z którą dzieliłam pokój wiele, wiele lat, zwykła w takich chwilach pukać się palcem w czoło i mówić, że mnie powaliło. Ja zawsze mam jedną odpowiedź - ryj, to wena!
Taka mała dygresja z mojej strony, anyway, niech Was nie zmyli spokojny, prosty prolog. To historia, z której naprawdę jestem dumna.
Oczywiście ten blog nie powstałby bez ogormnej pomocy Anulki i Raffy. Dziękuję za gify, szablon, wsparcie i pomoc, gdy gubiłam się w zawiłościach języka polskiego. Człowiek nie używa polskiej gramatyki i nagle ma problem z napisaniem banalnych słów. Ale Laczusie czuwają. <3
Oto jest, dziecię mojego pokręconego umysłu. Wiecie, ten blog miał być takim dwudziestorozdziałowym, prostym love story, które miło poczytać przed snem.
Miałam ambitny plan, miałam wizję, ale, jak to w życiu była, wizja uległa transformacji po jednym śnie. Wspominałam już, że najlepsze pomysły nawiedzają mnie podczas snu?
To strasznie śmieszne, gdy zrywam się w środku nocy, chwytam za notes oraz długopis i zaczynam spisywać to, co przed chwilą było tylko jakimiś majakami.
Moja siostra, z którą dzieliłam pokój wiele, wiele lat, zwykła w takich chwilach pukać się palcem w czoło i mówić, że mnie powaliło. Ja zawsze mam jedną odpowiedź - ryj, to wena!
Taka mała dygresja z mojej strony, anyway, niech Was nie zmyli spokojny, prosty prolog. To historia, z której naprawdę jestem dumna.
Oczywiście ten blog nie powstałby bez ogormnej pomocy Anulki i Raffy. Dziękuję za gify, szablon, wsparcie i pomoc, gdy gubiłam się w zawiłościach języka polskiego. Człowiek nie używa polskiej gramatyki i nagle ma problem z napisaniem banalnych słów. Ale Laczusie czuwają. <3
A teraz sprawy organizacyjne.
1. Rozdziały będą pojawiać się co dziesięć dni - piszę także drugiego bloga i nie chcę żadnego z nich zaniedbywać.
2. Nie będzie Raury. Laura w ogóle nie pojawi się w tej historii. Nigdy.
3. Nie będzie innych członków R5, prócz Rossa i Rydel.
4. Ani Ross, ani Rydel nie grają w żadnym zespole muzycznym. Taki wątek w ogóle się nie pojawi.
5. Jeśli ktoś liczy na chędożenie w trzecim rozdziale, zapraszam do kliknięcia białego krzyżyka na czerwonym tle - prawy, górny róg.
6. Jeśli komuś nie podobają się wulgarne określenia, patrz jak wyżej, bez nich ta historia nie będzie wyglądała tak, jak w moim umyśle.
1. Rozdziały będą pojawiać się co dziesięć dni - piszę także drugiego bloga i nie chcę żadnego z nich zaniedbywać.
2. Nie będzie Raury. Laura w ogóle nie pojawi się w tej historii. Nigdy.
3. Nie będzie innych członków R5, prócz Rossa i Rydel.
4. Ani Ross, ani Rydel nie grają w żadnym zespole muzycznym. Taki wątek w ogóle się nie pojawi.
5. Jeśli ktoś liczy na chędożenie w trzecim rozdziale, zapraszam do kliknięcia białego krzyżyka na czerwonym tle - prawy, górny róg.
6. Jeśli komuś nie podobają się wulgarne określenia, patrz jak wyżej, bez nich ta historia nie będzie wyglądała tak, jak w moim umyśle.
Tyle słowem wstępu, "widzimy się" za dziesięć dni.
M.
Krzyżyk w podpunkcie 5 mnie zabił. XD
OdpowiedzUsuńSzablon zacny, wiem.
Moją opinię na temat prologu chyba znasz, ma się ten zeszczyt czytania przed premierą B).
Anyway. Prolog wprowadza prostą historię, ale to jest blpg Miki - prostota jest tak możliwa jak moja randka z Frodem. Czyli tak na 1%.
*pani wyszła z klasy *--* *
Ross. Trudno mi określoć jego charakter. Z jednej strony prolog, z drugiej zakładka "Bohaterowie". Napieprzyłaś burdel w mojej głowie, danke schon :').
I tak cię kocham i czekam na magiczne, wulgarne, zacne rozdziały. W razie pomocy przy gifach, dzwoń na Laczki.
Polecam się na przyszłość, szmato.
Pierwsze "szmato" by Ania na tym zacniastym blogu. <3
Baj, Mikula!
P.S. Masz coś do żarcia? :')
P.S.2. Czy bluza Smile się szmaci w praniu? :''))))
Pierwsze zdania i jestem mile zaskoczona. Moim roentgenem w oczach prześwietliłam ten prolog. Już się zakochałam w tym blogu.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twój styl. Piszesz takie długie i piękne opisy. Zakładka "Bohaterowie" to najlepsza zakładka "Bohaterowie", jaką widziałam! Musiałaś się napracować. Podziwiam Cię. Mi by się nie chciało XD
Danielle, Phoebe, Steven, Nejfen, Lilly i Max - nie mogłaś lepiej trafić. Koffam ich wszystkich. Koffam Pamiętniki Wampirów i The Originals.
Zawsze na początku nie potrafię napisać sensownego komentarza. Nie przynudzam już. Wiedz tylko, że bardzo mi się podoba... Z 3 punktem bym się kłóciła. Dodałabym pewnego wysokiego blondyna o cudownych oczętach i nie, nie mówię o Rossie.
Spoko, ja zawsze się czegoś czepnę, a potem zapomnę, nie zwracaj uwagi.
Wszystko mi się podoba. Ross ma złośliwy charakter. Pasuje do niego.
Nie mogę się doczekać rozdziału :D
xoxo
~Liv~
Nominowałam Cię do LBA :)
Usuńhttp://r5-friendship.blogspot.com/p/lba_9.html
O boże. Jaka Raura? Po, co Raura? Boże. Elizabeth Effy Buttler już cię kocham. Opisy masz kochana jak z najdoskonalszego love story pod słońcem. Mam nadzieję, że wszyscy reżyserzy świata będą się zabijać, żeby kupić od ciebie to opowiadanie i zrobić z tego film. Niby fabuła całkowicie banalna tak jak i opowiadanie, ale dlaczego nie mogę się nadziwić, nachwalić cię i naczekać się na rozdział? Prolog wstawiony niedawno, a ja już teraz błagam cię kobieto o rozdział pierwszy. Po co mi Laura czy Ally skoro mamy taką piękną, cudowną i niesamowitą Effy? Już ją będę ubóstwiać. Od teraz. Od tej sekundy. Minuty. Poczekaj, poczekaj zerknę na czas. godzina: 19, minut: 23 a sekund aż: 47 XD Wiem, że teraz pewnie myślisz, że jestem szurnięta, bo napisałam, że zakochałam się w głównej bohaterce o teraz jeszcze tu odwalam przedstawienie niczym na Broadwayu o tym, o której to się stało godzinie dokładnie... Powinnam się leczyć. Powinnam teraz co najmniej podziwiać Rossa, Cartera, Kyle'a czy Tylera lub kogoś tam jeszcze jeśli nie zapamiętałam imion wszystkich chłopaków... A nie w obiekcie westchnień Rossa XD No, ale... Tak pięknie to opisałaś. Użyłaś takich opisów. Nie skupiałaś się tylko na samym Rossie i jego zakochaniu w Effy, (które swoją drogą trwa już 3 lata, wow) ale zajęłaś się też otoczeniem i wszystkim innym co sprawiło, że to było najcudniejsze kilka minut w moim całym życiu. Nie licząc chwili, w której dowiedziałam się, że moi rodzice wyjeżdżają i mam chatę tylko dla siebie, żeby nie jak inne nastolatki urządzić istną melinę domu tylko, żeby wyjadać słodycze i czytać książki po nocach ;3 Ale zbaczam z tematu. Nie komentowałam często twojego bloga o Ally. nie dlatego, że mi się nie podobał, nie. Nie miałam czasu. Ale na tego bloga czas znajdę zawsze. Zawsze i wszędzie. Oderwać się od uczenia na jakiś równie durny i pojebany sprawdzian by przeczytać tu rozdział to będzie największa przyjemność w moim życiu. Cieszę się, że zdecydowałam się wejść na bloggera i zobaczyć notkę na drugim blogu :3 Tak więc kończąc te moje żałosne wypociny, zwane przez innych komentarzem, w którym powinno obowiązkowo znaleźć się kilka błędów, bo nakurwiam w klawiaturę jak debilka jakaś XD Heh. Nie rosspisuję się już bardziej, bo mój brat na horyzoncie a ja jako jego pomoc w odrabianiu angielskiego dostałam kolejne zadania do zrobienia. Do zobaczenia przy rozdziale number uno. Ściskam, całuję i życzę weny przy pisaniu rozdziałów na oba blogi :D
OdpowiedzUsuń~Tinsley
Ekmehmehmem.
OdpowiedzUsuńCzerwony dywan się rozkłada.
Orkiestra subtelnie wchodzi.
Najlepsze zapachy.
Rzucane kwiaty unoszą się w powietrzu.
Grajek zapowiada...
I JEB.
WBIJA MIKA Z GŁOŚNIKAMI W RĘKACH
W TLE LA BAMBA
A MIKULA
*LE DZIKIE DENSY
STANIKI NA OKNACH, KISIELKI NA PODŁODZE, TYSIĄCE FANÓW KRZYCZĄ.
KRÓLOWA ZASIADA NA SWOIM TRONIE I POWIADA
''Skończyło się blogaskowanie. ZACZYNAMY BLOGEROWANIE!''
I jeb laczkiem po ryju dla kelnera, który przyniósł krzywe ciastka.
Został zwolniony.
Ale Mika i tak ojebała ciastka.
WITAJ, MAMO C:
Przeczytawszy prolog wcześniej. Ale i tak faza. Jaramy się ostro. Widziałam oczami wyobraźni tego Rossa śliniącego się na mokre ciało Effy. cccccccc:
Bista ksywa, tak btw. Effy. Z elfikiem mi się kojarzy *-*
Mika potrafi. Gupi cyborg.
No cóź, idę komentować rozdział pierwszy. Chcę wiedzieć, ile jeszcze nowości nam dowalisz, mamo. Czekam cccccccc:
~Raffunia