piątek, 13 marca 2015

Rozdział 1.


"Cause you've got so much more to give before you now, my love..."



#Ross

- Rossy - usłyszałem nad uchem przymilający się głos.
- Cokolwiek chcesz, odpowiedź brzmi "nie" - zamruczałem i jeszcze głębiej zakopałem się w pościeli. A przynajmniej spróbowałem, bo Rydel nie miała zamiaru tak łatwo odpuścić.
- Braciszku! - zawoła słodko i usiadła na moim łóżku.
- Czego chcesz? - Otworzyłem jedno oko i z trudem opanowałem ziewnięcie.
- Pamiętasz Sue? - zapytała zadowolona. 
Wiedziała, że jej nie odmówię. Są tylko trzy kobiety, dla których zrobiłbym wszystko - moja mama, moja siostra i Elizabeth, ale tylko dwie pierwsze mają tego świadomość i bezczelnie to wykorzystują. No, przynajmniej Rydel.
- To ta ruda z wielkimi cyckami? - próbowałem sobie przypomnieć dziewczynę, o której mówiła Dell.
- Nie, to Jess - pokręciła głową. - Sue to ta mała brunetka. Ta, która zbiła lusterko w moim aucie.
Pokiwałem głową. Tak, tę pamiętam.
- Co z nią? - zapytałem bez cienia zainteresowania.
- Co o niej sądzisz?
- Jest całkiem ładna - wzruszyłem ramionami. Dziewczyna, jak dziewczyna. Cycki, tyłek, długie włosy, nic szczególnego.
- Na tyle ładna, żebyś zabrał ją dziś do kina?
- Oszalałaś. - Popukałem się palcem w czoło.
- W sobotę. O osiemnastej. Kocham cię! - Rydel wybiegła z pokoju.
- Jasne, Delly, ja ciebie też - mruknąłem.
Moja kochana siostrunia kilka razy w miesiącu wrabia mnie w randki ze swoimi koleżankami, a kiedy pozbywa się ich z mieszkania, które razem wynajmują, sama sprowadza tam swoich aktualnych facetów. Nie żebym miał coś przeciwko randkom z napalonymi studentkami, które ściągają majtki, gdy tylko gaśnie światło w kinie. Mam coś przeciwko temu, że moja siostra jest jedną z nich. Dells zawsze była dla mnie bohaterką. Wiedziała wszystko i wszystko potrafiła. Już od dziecka lubiła się stroić i kręcić biodrami w rytm piosenek Britney Spears, Backstreet Boys czy N'Sync. Kiedy byłem młodszy, uważałem ją za najpiękniejszą dziewczynę na całej kuli ziemskiej. Teraz wiem, że to nieprawda. Ma ostre, toporne rysy, ale cudowny, zaraźliwy uśmiech, który rozświetla jej całą twarz, rekompensuje wszystko. Nie mam pojęcia, kiedy Rydel wmówiła sobie, że jest brzydka, ale podejrzewam, że stało się to gdzieś w okolicach jej szesnastych urodzin. Okay, może nie przypomina porcelanowej lalki, ale paskudą bym jej nie nazwał. Ona siebie owszem. Dlatego sypia z każdym przypadkowym facetem. Nie wiem co chce sobie udowodnić. Że jest seksowna? Że potrafi doprowadzić chłopaków do szaleństwa? Że ma powodzenie? Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym mniej rozumiem. Jedno jest pewne - moja siostra ma większe doświadczenie niż niejedna gwiazda porno.
- Wstawaj, dzieciaku! Rodzice mnie zabiją, jeśli znowu się spóźnisz. - Blondwłosa wiedźma, królowa imprez i bywalczyni męskich łóżek, nazywana w skrócie Rydel Lynch, wetknęła głowę między drzwi a framugę.
Wymruczałem coś niewyraźnie i zerknąłem na zegarek. Siódma. Ziewając, wygrzebałem się z cieplutkiej pościeli i celnym kopnięciem ukryłem głębiej pod łóżkiem Pana Pingusia.
- Wybacz, stary - uśmiechnąłem się przepraszająco.
Dostałem go od mamy, kiedy miałem pięć lat i w tajemnicy przed siostrą wciąż z nim sypiam. We wtorki, środy i czwartki, czyli te dni, kiedy Dell nocuje w swoim studenckim mieszkaniu. Wolę nie ryzykować, że zauważy Pana Pingusia, więc ten zazwyczaj podziwia świat z perspektywy podłogi. Rydel jest mistrzynią szantażu. Lepiej nie dawać jej amunicji do ręki.


#Effy

- Dzień dobry, Denver! Zegary wskazują siódmą, słońce nieśmiało przebija się przez chmury, zwiastując kolejny, październikowy dzień! Liście ścielą się u naszych stóp. Tak, proszę państwa, jesień w pełni! - krzyczał z odbiornika spiker podekscytowanym, pełnym entuzjazmu głosem. - Nie traćmy dnia! Wychodzimy z łóżek, kochani! Zakładamy buty, ciepłe kurtki i wychodzimy na spacer do parku, gdzie czekają na nas...
- Psie kupy - burknęłam i gniewnie szarpnęłam za wtyczkę.
W pokoju zapanowała błoga cisza. Wyciągnęłam się na łóżku i rozejrzałam po pomieszczeniu. Pod warstwą ubrań, zapisanych kartek, książek i naczyń sprzed miesiąca ciężko było cokolwiek dojrzeć. Mama nie znosiła bałaganu. Zawsze biegała ze szmatkami i ścierała jakieś nieistniejące kurze. Żartowałam z niej, że pewnej nocy wstanie i zacznie odkurzać, żeby przypadkiem, kiedy ona będzie spała, jakiś zapomniany kłębek kurzu nie sprowadził do naszego domu kolegów i nie zawładnął nim, tworząc Niepodległe Państwo Kurzolandii. Mama nigdy się nie obrażała.
Zagryzłam wargę i zacisnęłam powieki. Minęło pięć lat, ale ból nie stępiał, a rany się nie zagoiły. Po prostu stały się częścią mnie, jak nogi czy uszy. Przyzwyczaiłam się do tego. Niektóre rany nigdy się nie zabliźnią, chociaż byśmy stawali na rzęsach. Ja nie stawałam. Nawet nie próbowałam. Wegetowałam i każdego dnia zmuszałam się do otworzenia oczu.
- A teraz wstaniesz, Effy, i przestaniesz się mazać - szepnęłam. - Będziesz się uśmiechać, będziesz odpowiadać na pytania, będziesz udawała, że wszystko jest w porządku.
Otworzyłam szafę i wyjęłam podziurawione, ciemnogranatowe dżinsy, szary t-shirt i granatową bluzę, za dużą co najmniej o trzy rozmiary.
- Zobaczysz, Effy - mówiłam sama do siebie, przygotowując się do wyjścia. - Zobaczysz, któregoś dnia się obudzisz i nie będziesz musiała już udawać. Któregoś dnia naprawdę przeżyjesz dobry dzień.
- Effy? - dziecięcy, zaspany głosik rozległ się za drzwiami pokoju.
- Wejdź, El! - zawołałam, starając się nie wybić sobie oka szczoteczką od tuszu.
Do mojej komnaty wszedł Elias, mój mały braciszek. Jak zawsze uśmiechnęłam się na jego widok. Był całym moim światem. Czasami budziłam się zlana potem i biegłam do jego pokoju sprawdzić, czy na pewno tam jest. Za każdym razem, gdy gdzieś się gubił, "ale Effy, poszedłem tylko po lody!", drżałam i wariowałam z przerażenia. A El gubił się bardzo często, bo był bardzo samodzielnym, jak na mój gust, zbyt samodzielnym, ośmiolatkiem. Wychodził gdzieś, wracał po godzinie czy dwóch i gdy wrzeszczałam na niego, spoglądał na mnie swoimi wielkimi, wszystkowiedzącymi oczami, i najspokojnej na świecie, jak gdyby się nic nie stało, mówił "Nie bądź zła, Effy, poszedłem nazrywać dla ciebie kwiatów", po czym wręczał mi bukiecik polnych chwastów i zarzucał ręce na szyję.
- Effy, dziadek mówi, że pojedziemy dziś po szkole do dentysty - zawołał chłopczyk smutnym głosem. - Przecież wiesz, że doktor Marks jest dziwny. Jestem pewien, że wysysa mózgi małych dzieci, kiedy te są nieprzytomne!
- Dziadek ma rację, El - pokręciłam głową z uśmiechem. - Poprosimy go, żeby nie wychodził z gabinetu przez całą wizytę.
- Dziadek mówi, że tylko mazgaje i siusiumajtki trzymają dorosłych za ręce, kiedy są u dentysty - zastanowił się przez chwilę. - Jestem majzgajem i siusiumajtkiem, Effy?
- Oczywiście, że nie! - zaprzeczyłam, wsuwając na stopy granatowe, przybrudzone trampki.
- Ale dziadek powiedział... - zaczął, lecz nie dałam mu dojść do słowa.
- Na pewno źle go zrozumiałeś - ucięłam. - A teraz, Elias, pójdziesz i się grzecznie ubierzesz. Rozumiemy się? Czekam na dole za dziesięć minut.
- Dobrze, Effy - mruknął i wyszedł niepocieszony, powłócząc nogami.Pokręciłam głową, złapałam plecak i zbiegłam na dół. Dziadek siedział przy kuchennym stole i pił kawę.
- Odpuść mu - powiedziałam, siadając naprzeciwko. - Mazgaje i siusiumajtki? Serio? To tylko dziecko. Ma prawo się bać.
- Strach to tylko blokada umysłu, Elizabeth - zamruczał, nie zaszczycając mnie spojrzeniem. - Im szybciej Elias to zrozumie, tym łatwiej będzie mu w życiu.
- Tylko głupcy nie odczuwają strachu - syknęłam. - I emerytowani wojskowi Marynarki Wojennej.
Podziałało. Tym razem na mnie zerknął zza szkieł okularów.
- Nie, Elizabeth - pokręcił głową. - Strach jest dobry, jeśli boisz się o coś, co jest tego warte. Wtedy wiesz, że ciągle masz coś, co zasługuje na twój strach.
Tak, dziadku, wiem.
- Tęsknisz za nimi? - zapytałam szeptem.
- Każdego dnia, Effy, każdego dnia - odparł równie cichym głosem, jak gdyby mówienie o tym było czymś zabronionym.
Ja też nigdy nie mówiłam o tym głośno. Nie rozmawiałam o tym nawet z samą sobą. Po prostu spychałam to w tę szczelinę mojego mózgu, gdzie zaglądałam rzadko. A przynajmniej starałam się. Wtedy mniej bolało.


#Carter

- Hej, Mała! - zawołałem na widok znajomego stracha na wróble. - Jak się czujesz?
- Błagam, Cart, przestań w końcu o to pytać - burknęła pod nosem i nie zatrzymując się, ruszyła w kierunku swojej szafki.
- Przestanę, gdy zaczniesz mi odpowiadać - dogoniłem ją.
"Przyjaźnij się z dziewczyną" mówili, "będzie fajnie" mówili. Jasne. Chyba nie znali Effy Buttler. To jakiś robot. Zamiast serca i innych organów wewnętrznych ma śróbki, wichajsterki i inne pierdółki. Kiedy ją mocniej ściśniesz, na czole pojawia się napis "Przegrzanie systemu, przegrzanie systemu, ewakuacja!". Effy nie jest jak inne dziewczyny. Właściwie nigdy nie była. I jeśli mam być szczery, to chyba właśnie za to najbardziej ją kocham. Jak brat siostrę, oczywiście. Ja i Effy? Fuuuj! To dziwaczne. Nie w tym życiu. Nie chodzi o to, że nie jest ładna. Jest. Oczywiście, że jest. Nawet bardzo, chociaż ukrywa to pod całkowicie aseksualnymi i workowatymi bluzami. Ale gęstych, miękkich loków w kolorze gorzkiej czekolady, które w słońcu mienią się złotem oraz twarzy porcelanowej laleczki nie da się ukryć w żadnym worze. Effy jest śliczna, to fakt, ale jak dla mnie mogłaby mieć dwie pary rąk i szklane oko, bo to, za co najbardziej ją kocham, to jej nieporadność, niezaradność i beznadziejna wiara, że chociażby było źle, wszystko się kiedyś ułoży. Nawet za sto lat, ale ułoży. Taka Effy jest tylko moja. Inni widzą w niej zimną, sarkastyczną pannę, z olewającym stosunkiem do osób oddychających tym samym powietrzem co ona. Tak, bez wątpienia Effy jest aspołeczna, ale to nie jej wina. Ona po prostu boi się zbliżyć się do innych. Boi się, że zacznie jej zależeć. Że ktoś ją skrzywdzi. A jej nie wolno krzywdzić. Nigdy. Pod żadnym pozorem.
- Od pytania o moje samopoczucie mam panią doktor, tylko sześćdziesiąt dolców za wizytę - odezwała się brunetka swoim obojętnym tonem, gdy wymijaliśmy grupki pustych nastolatek, podniecających się szkolną potańcówką. Litości! To wygląda dobrze tylko w durnowatych komediach dla idiotów.
- A ja robię to za darmo, padaj na kolana i dziękuj - zażartowałem.
Dziewczyna uniosła jedną brew i spojrzała na mnie z czymś na kształt politowania, ironii i rozbawienia.
- Dziadek mówi, że opuszczasz sesje - spoważniałem.
- Dziadek mówi wiele rzeczy - wzruszyła ramionami.
- Eff? - złapałem ją za ramię i spojrzałem na nią wzrokiem mówiącym, że nie wywinie się przed siłą moich argumentów i przed hipnotyzującym spojrzeniem.
- Wyluzuj, Cart. - Wzruszyła ramionami. - Nie potrzebuję tych spotkań.
- Potrzebujesz. - Wałkowaliśmy ten temat po raz pierdyliardmilionowosetny.
Oczywiście, że ich porzebuje. Głupia. Dlaczego ona zawsze musi być taka uparta? Czasami mam ochotę mocno nią potrząsnąć i nawrzeszczeć na nią, żeby przestała zachowywać się jak dziecko. Żeby dała sobie pomóc. Nie ma nic gorszego niż bezsilność. Chciałbym jej pomóc. Oddałbym wszystko, żeby to zrobić. Ale nie możesz pomóc komuś, kto twojej pomocy nie chce. Na siłę nawet dobroć jest zła. Dlatego robię to, co mogę - jestem przy niej, wspieram ją i sprawiam, żeby choć raz dziennie, szczerze się uśmiechnęła.
- Eff, jeśli specjalista ci mówi, że jesteś pieprznięta, to znaczy, że jesteś - odezwałem się przemądrzałym tonem, kiedy dziewczyna milczała. - A to znaczy, że musisz się leczyć.Brunetka wybuchnęła śmiechem.
- Jak myślisz, Cart? - zapytała z uśmiechem. - Wylądujemy w jednej sali psycholowa, gdy odważysz się pójść na badania?
Parsknąłem śmiechem. Nienawidzę tych chwil, kiedy próbuję jakoś na nią wpłynąć, porozmawiać o czymś poważnym, a ona obraca to w żart. Nie mam serca sprowadzać jej do szarej rzeczywistości, kiedy naprawdę ma dobry humor i śmieje się całą sobą. Takie momenty nie zdarzają się zbyt często. Każdy jest malutkim kroczkiem naprzód.
- Myślę, że po dwóch dniach zrobilibyśmy rewolucję i objęli rządy - zachichotałem.
- I znieśli te paskudne, białe kitle. - Pokiwała głową.
Zgodziłem się. Tylko raz w ciągu dwunastu lat znajomości widziałem ją w czymś białym. To były piąte urodziny Ela. W dodatku tą szatą była sukienka. Niewiarygodne. I to podwójnie! Effy nie zakłada jasnych ubrań. Ani sukienek. Ani niczego, co nie jest dżinsami, t-shirtem i bluzą lub koszulą.
A właśnie, jeśli o stojach mówimy...
- Mała, czy to nie jest przypadkiem moja bluza? - złapałem ją za rękaw.
- Jest - wzruszyła ramionami. - Przeszkadza ci to?
- Nie - już dawno przyzwyczaiłem się, że brunetka wyciąga z mojej szafy połowę moich ubrań i nigdy ich nie oddaje. - Byłem pewien, że nie masz takiego dobrego gustu.
- Idiota - prychnęła.
- Nie udawaj, Eff, właśnie na to lecisz - zakpiłem i pocałowałem ją w czoło.Wybuchnęła śmiechem.
Misja wykonana. Możesz być z siebie dumny, Carter, Elizabeth Buttler się uśmiechnęła. Trzy razy. O cholera, to mój rekord!


#Lexi

Życie jest cholernie niesprawiedliwe. Jest beznadziejne. Nie, to niepodowiedzenie. Jest do dupy. Kompletnie. Definitywnie. Dlaczego nie mogłam urodzić się w jakieś typowej, amerykańskiej rodzinie? Takiej z grubymi rodzicami, wcinającymi hamurgery na kolację pięć razy w tygodniu i popijającymi to dietetyczną colą, bo przecież jesteśmy na diecie. Z rodzeństwem tłukącym się o to, kto pozmywa naczynia po tej mega zdrowej kolacji i które byłoby tak samo przeciętne, i nie wychodzące przed szereg. Dlaczego nie mogę być typową, zakompleksioną nastolatką, z problemami jak ukryć kolejny, zdradziecki pryszcz, który pojawił się na moim czole?
- Dlatego, że jesteś Kebbel - odpowiedział głos w mojej głowie. - A Kebbelowie nie dają sobą pomiatać. Są zwycięzcami.Nienawidziłam tego irytującego głosiku, który pojawiał się zawsze, gdy chciałam zrobić coś, na co miałam ochotę. Głosu, który brzmiał tak, jak gdyby wypłynął z ust mojej starszej siostry, Daviny.
Nigdy nie byłyśmy ze sobą zbyt blisko, chociaż wszędzie chodziłyśmy razem. Di była prawdziwą Kebbelówną, wyniosłą, dumną, żyjącą w poczuciu, że wszystko jej się należy. Myślę, że rodzice byli z niej dumni. A przynajmniej tato. Zawsze ją faworyzował. Była jego księżniczką. I tak się zachowywała. Nieznośna, bezczelna i złośliwa. Sądziła, że za pieniądze można kupić wszystko. Nie rozumiałam tej jej wyższości. Okay, miałyśmy pieniądze. Miałyśmy furę pieniędzy. I co z tego? Większość dzieciaków ze szkoły je miała. I prawdę mówiąc, większość z nich była niczym lustrzane odbicie charakteru Di. Tylko że Davina była z nich najgorsza. Nie chodziło tylko o to, że traktowała innych jak gówno. Nie chodziło o jej mało realne podejście do życia - jestem królową, służcie mi, kmioty! Nie chodziło o to, że jest nieprzyjemna, chamska i wredna. Davina była niebezpieczna. Jeśli się na coś uparła, dążyła do tego po trupach. Bez mrugnięcia okiem, wgniatała w ziemię przeszkadzających jej ludzi. A to jakiś środek dosypany do kawy przed przesłuchaniem do szkolnego spektaklu, a to noga podstawiona na schodach nielubianej nauczycielce, a to zrzucenie tacy z jedzeniem na dziewczynę mającą czelność uśmiechnąć się do chłopaka, do którego wzdychała Di. To były takie drobne, niezauważalne rzeczy, ale przerażały mnie. Dlatego milczałam i bez słowa sprzeciwu robiłam wszystko, o co prosiła. Nie, "prosiła" to złe słowo, Davina nigdy nie prosiła, po prostu spoglądała na ciebie, a ty, wariując ze strachu, robiłeś wszystko, czego żądała.
Nienawidziłam swojego życia i swojej rodziny. Ojca, dla którego liczyły się tylko pieniądze, walniętej siostry i matki, podobno najlepszej psychiatry w mieście. Akurat! Jej samej przydałaby się terapia. Jak mogła rozwiązywać problemy innych, skoro nie potrafiła poradzić sobie ze swoimi? Jej małżeństwo było tylko istniejącą na papierze fikcją - mąż zdradzał ją z każdą seksowną recepcjonistką czy pokojówką w swoich hotelach, starsza córka miała jakieś skrzywienia na psychice i na siłę udowadniała całemu światu, że jest najlepsza, a młodsza była niepewnym siebie dzieciakiem, nie potrafiącym mówić "nie" i niemającym własnego zdania. I co, kochana mamusiu? Nadajemy się na jedną z twoich popularnych terapii rodzinnych?
- Alexia, nie garb się - syknęła Davina, gdy przechodziłyśmy korytarzem. - Wyglądasz jak dziecko z zespołem Downa.
- Przepraszam - mruknęłam i odruchowo się wyprostowałam.
Szłyśmy w kierunku stołówki razem z Anną i Meredith oraz przyboczną strażą mojej siostry. Były jej wiernymi towarzyszkami i robiły wszystko, o co prosiła. Przynajmniej Meredith. Bo Anna jako jedyna z nas nie bała się przeciwstawić Davinie. Nie wiem, czy była odważna, czy po prostu szalona, ale kiedy nie podobało jej się to, co chce zrobić Di, spoglądała na nią twardo i mówiła "nie". Moja siostra dostawała wtedy szału, chociaż udawała, że kompletnie jej to nie rusza. Podejrzewam, że już dawno wyrzuciłaby Annę ze swego kręgu, ale wtedy ona stworzyłaby swój. Bo Anna miała coś, czego nie posiadała Davina - serce. Rozmawiała z ludźmi, a nie z nich kpiła. I nie traktowała ich jak śmieci. No i w oczach mojej siostry, miała jeszcze jedną zaletę, była młodszą siostrą Jeremy'ego, jednego z najbliższych kompanów Rossa Lyncha, sekretniej miłości Di. Lubiłam Annę, jednak zawsze się z tym kryłam. Tak jak z tym, że i ja mam sekretną miłość. Nigdy z nim nie rozmawiałam, tylko ukradkiem śledziłam go wzrokiem. Lubiłam spoglądać na jego uśmiech, chociaż najczęściej miał poważny wyraz twarzy. Rzadko rozmawiał z dziewczynami. Prawdę mówiąc, rzadko rozmawiał z kimkolwiek. Oprócz jednej osoby. Rozejrzałam się po korytarzu. Miałam rację, stali koło jej szafki. Uśmiechali się. Ciężko było mi pojąć, jakie relacje ich łączą. Ona wydawała się obojętna, jak gdyby miała gdzieś czy jest obok, czy nie. On wyglądał, jakby chciał jej rzucić do stóp cały świat. Nie byli parą, tego byłam pewna. Tego, że nie patrzy na nią tak, jak facet na dziewczynę też bym pewna. Zbyt dobrze znałam takie spojrzenia i zbyt uważnie śledziłam każdy krok Cartera. Nie rozumiałam gdzie tkwi sedno. Przyjaźń? Przywiązanie? Nie byłam przekonana. To tkwiło gdzieś głębiej. I z całych sił chciałam się do tego dokopać.
_____________________________________________

Hiya!
Rozdział numer jeden przed Wami, jestem ciekawa waszej reakcji.
Dziś nie będzie długiej notki, jestem w depresji po śmierci jednego z moich ukochanych pisarzy.

Gdyby Wam się nudziło albo oczuwacie potrzebę wylania hejtu, zapraszam na mojego aska, link w zakładkach.

M.

2 komentarze:

  1. Wpadłam tu jak burza, trzy minuty po opublikowaniu przez Ciebie rozdziału. 3 minuty!
    Jesteś jedną z nielicznych pisarek, których długie opisy mnie nie męczą. Zwykle przewracam kartki lektur w poszukiwaniu dialogów. To samo robię z większością blogów. Może to wynik lenistwa.
    W każdym razie, piszesz genialnie. Czuję się, jakbym czytała profesjonalną książkę znanej na całym świecie pisarki.
    Ross... Hmm, za bardzo nie wiem, co o nim myśleć. Jest ciekawą postacią. Niby wydaje mi się być totalnym dupkiem, ale kiedy zaczyna mówić o Effy wydaje się być miły, taki... słodki. Aż chce się powiedzieć głośne "awwww". Podoba mi się to, bo nie wiem, czego się po nim spodziewać.
    Effy mnie drażni XD Chociaż mam z nią wiele wspólnego. Sama nie potrafię dostrzegać pozytywów, ale nie lubię ludzi, którzy wszystko oceniają na "nie". Brata ma fajnego. Czemu ja od mojego dostaję tylko dmuchawce, wcześniej niemiło potraktowane przez wiatr, albo złamane stokrotki? Już nawet polne chwasty są ładniejsze.
    Carter = Jeremy = ciacho = kocham go. Coś czuję, że będzie to mój ulubiony bohater. Zaraz po Nathanie, of course. No, jeszcze jest Ross, ale... XD Gdyby był Riker, byłoby inaczej. A że nie ma, to Nejf przejmuje rolę ukochanej postaci.
    Lexi będzie tą, której zawsze będę współczuć. Głównie jakże cudownej siostry.
    Idę obserwować Cię na asku i czekam na odpowiedzi do LBA.
    Do zob... napisana :)
    xoxo
    ~Liv~

    OdpowiedzUsuń
  2. Yoł, Liv, Nejf tutaj to była moja ajdija B)
    Witaj, Dominiko.
    Czytałam ten rozdział przedpremierowo, poprawiając w nim trochu interpunkszyn. Pamiętam ten dzień i ty go pamiętasz, gdyż był to dzień, który wstrząsnął twym nędznym żywotem - oto Mika dowiedziała się (po latach spędzonych na czytaniu), że w dialpgach stawia się kropki. Zasko roku, wierzcie.
    Anyway. Powiem ci, że nie wyglądasz na żółtodzioba w dziedzinie pisania z wielu povów. Zaraz mnie przegonisz, szmato. I Raff.
    Podoba mi się twój styl pisania i mam podobnie jak Liv - czytam opisy. Jak czytam opisy, znaczy, że bloggerka jest dobra. Bo ja prawie zawsze omijam opisy, a w szczególności, gdy jest w nich gówno. Opisy scen miłosnych to czytam zawsze, as everyone. C:
    Um, co ja ci mogę powiedzieć. Co ja ci mogę powiedzieć, pięknooka Dominiko. Nie zjadłam ani jednej pryncypałki od rana. Dumna? Ja jestem B)
    Nie no, żart.
    Ogarnij fakt, że pomimo faktu, iż jesteś autorką tego bloga i o Ali Di, to oba są inne. Seriously. Jakby... No nie wiem, po prpstu inne. Jakbyśmy poznawali dwie strony twojego talentu pisarskiego.
    Tak, tak, nasłodziłam. Za to mnie kochasz <3 A tak na poważnie, to chyba nie mam jeszcze powodów do opierdolu. XDD
    Trzymaj się, Mikula. Wracaj do nas na fejsbuki D:

    OdpowiedzUsuń