czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział 3.


"Lost and insecure you found me..."


#Ross

- Serio, Jer? - prychnąłem, rozsiadając się wygodnie na fotelu i otwierając puszkę piwa. - Pukasz dupeczki pod kołdrą z Kapitanem Ameryką?
- To się nazywa retro, Lynch - żachnął się szatyn.
- To się nazywa lamusiarstwo, Lockwood - poprawiłem go i upiłem łyk zimnego płynu.
Byłem wściekły. Na Rydel, ale z braku możliwości wyżycia się na niej  obrywało się Jeremy'emu.
- Nie mów, że ci nie dała?
- Kto? - Zmarszczyłem brwi, myślami krążyłem wokół sobotniego wieczoru.
- Ta studenka od Dell, przygłupie.
- Kleiła się, odkąd po nią pojechałem - przyznałem zniesmaczony.
- To w czym problem? Skoro sama się prosi, to pukasz ją na tylnim siedzeniu albo, jeśli jest wymagająca, idziecie do kibla w kinie. - Dla Jera było to takie proste.
Cóż, dla mnie też. Miałem działać wedle schematu - jedziesz po dziewczynę, gadka-szmatka, kino, żarło, seks. Nic skomplikowanego. Robiłem to setki razy. Czy dziewczyna rozkładała nogi, gdy tylko wsiadała do mojego niebieskiego forda mustanga, czy zgrywała cnotkę, zawsze kończyło się tak samo.
- Nie rozumiem cię, Ross. - Mój przyjaciel ma dwa życiowe cele: przelecieć jak największą liczbę panienek i skończyć szkołę. - Gdyby moja siostra podsuwała mi swoje koleżanki, uściskałbym ją i poznał ze swoimi kumplami.
- Gdyby ktokolwiek z nas tknął Annę, pozbawiłbyś nas zębów i jąder - prychnąłem.
Jeremy był nadopiekuńczym, starszym braciszkiem, który udaje, że nie znosi swojej młodszej siostry i najchętniej sprzedałby ją do haremu jakiegoś Arabskiego szejka, ale w rzeczywistości zabiłby każdego, kto spróbowałby się do niej zbliżyć.
- Mówię czysto teoretycznie. - Chłopak pociągnął spory łyk piwa. - Annie jest za dobra dla takich przygłupów jak wy.
- Zluzuj, Jer, wiesz, że trakuję ją jak siostrę. - To była prawda. Anna i jej ciężki na umyśle brat byli dla mnie jak rodzeństwo.
- Jasne, Lynch - uśmiechnął się jak dziecko, któremu dano wymarzoną zabawkę. - A teraz mów, co z tą laską od Delly?
Zastanowiłem się. Nie chciałem okłamywać Jera. Jeszcze nigdy tego nie zrobiłem. Po prostu o pewnych sprawach nie mówiłem głośno. Właściwie to o jednej sprawie. Sprawie, która ma kocie oczy i włosy w kolorze roztopionej czekolady. A to, o co pytał Jeremy dotykało właśnie tej sprawy. Co ja miałem powiedzieć? Stary, nie przeleciałem tej laski, bo poszliśmy do knajpy, w której pracuje Effy?
- Jakaś dziwna była - wzruszyłem ramionami.
- Bo co? - drążył Jer.
Znowu wróciłem myślami do soboty, ignorując pytanie wypowiedziane przez przyjaciela.

- Dells, nie mam ochoty, odwołaj to - powiedziałem do siostry.
- Ross, obiecałeś - wywróciła oczami i wróciła do rysowania kresek na powiekach.
- Zmusiłaś mnie - wytknąłem jej. - Poza tym umówiłem się z Jeremym.
Rydel odwróciła się i spojrzała na mnie z mieszanką złości i zniecierpliwienia.
- Boże, Ross, jeśli wolisz robić jakieś gej-party niż pomóc siostrze, proszę bardzo, idź.
- Delly, nie próbuj wywoływać we mnie poczucia winy. - Zawsze to robiła, gdy nie chciałem zrobić czegoś, czego oczekiwała.
- Rossy, to ostatni raz, obiecuję. Przysięgam. Rossy, proszę.
Zgodziłem się. Pojechałem pod wskazany adres. Sue mogłaby być całkiem miła, ale zbyt bardzo była podobna do Rydel. Na powitanie, niczym desperatka, włożyła mi język w usta. Przeżyłem to. To, jak macała mnie po udzie w kinie również. Właściwie to miałem ochotę ją przelecieć. Tego oczekiwała, a ja jestem tylko facetem.
- Chodźmy do tej nowej knajpki! - zawołała. - Podobno podają tam najlepsze hamburgery w całym mieście.
Zgodziłem się. I to był błąd.
Zobaczyłem ją od razu, kiedy tylko przekroczyliśmy próg. Stała za ladą i nalewała kawę. Miała na sobie granatowy uniform. Wyglądała najpiękniej na świecie.
- Idziesz, Ross? - Sue pociągnęła mnie w stronę stolika, kiedy stałem i jak idiota wpatrywałem się w brunetkę.
Usiedliśmy. Moja towarzyszka udawała, że przegląda kartę, a w rzeczywistości sunęła dłonią po wewnętrznej stronie mojego uda. Miałem ochotę stamtąd uciec.
- Coś podać? - poznałbym ten pozbawiony emocji głos wszędzie.
- Cześć, Effy - posłałem jej uśmiech, ale ona kompletnie to olała.
- Poleć nam coś - zachichotała Sue, najwyraźniej rozbawiona zachowaniem nieuprzejmej dziewczyny. - Co ty byś zamówiła, kelnereczko?
Brunetka spojrzała na mnie, na towarzyszącą mi dziewczynę i na jej dłoń na moim penisie, a potem się uśmiechnęła. A Effy nie uśmiechała się do nikogo oprócz swojego brata i kolesia od czarnego kabrio. Jej uśmiech oznaczał jedno - totalną masakrę.
- Nic - powiedziała tym swoim zimnym, obojętnym głosem. - Płacą mi za podawanie tego syfu, a nie jedzenie go.
- Jesteś bezczelna! - oburzyła się Sue. - Złożę skargę!
- Biuro menadżera, drugie drzwi po prawo - wzruszyła ramionami. - Tylko najpierw umyj ręce, nie sądzę żeby chciał obcować z innymi plemnikami niż swoje własne.
Sue zerwała się od stolika. Była czerwona na twarzy. Nie wiem, czy bardziej ze wstydu, czy ze wściekłości.
- Ty dziwko! - wrzasnęła i rzuciłaby się na Effy, która wciąż stałaby ze znudzoną, zniesmaczoną miną, gdybym jej nie zasłonił.
Znałem takie panny jak Sue, wiedziałem jak reagują na najmniejszy nawet przejaw kpiarstwa skierowanego w ich stronę. Zerwałem się z miejsca i stanąłem między nią a brunetką. 
- Nie rób scen - syknąłem.
- Ta mała suka mnie obraziła! - Moja towarzyszka krzyczała na cały lokal. 
Przyglądali nam się inni klienci, a co najgorsze, zauważyłem sunącego w naszą stronę mężczyznę w granatowej koszuli, zapewne rzeczonego menadżera.
- Nie, Sue - byłem wściekły. - Sprowokowałaś ją.
- Po czyjej ty stronie jesteś, Ross?!
- Przepraszam państwa, nazywam się Grant, jestem menadżerem, zapraszam do mojego biura, wyjaśnimy to, co się stało. - Facet wyglądający jak kartofel, wskazał nam drogę do gabinetu. - Elizabeth, ty też.
Posłusznie udaliśmy się za nim. Nie czułem się zbyt komfortowo. Nie chciałem wyjść na kompletnego frajera. Ani na ciotę.
- Proszę, usiądźcie - uśmiechnął się kartofel. 
W pomieszczeniu były tylko dwa krzesła dla interesantów. Jedno zajęła Sue, a drugie pozostało puste, chociaż wyraźnie dałem znak brunetce, że powinna na nim usiąść. Nie zaszczyciła mnie nawet spojrzeniem. Wyglądała jakby miała gdzieś fakt, że za moment może stracić pracę.
- Ta mała... - Sue zmięła w ustach jakieś mało wyszukane słowo - ...kelenereczka mnie obraziła, kiedy poprosiłam, żeby coś nam zaproponowała.
Uwadze kartofla nie uszedł ton, jakim moja towarzyszka wypowiedziała słowo "kelnereczka" - z pogardą i obrzydzeniem.
- Właściwie to ty ją obraziłaś, Sue - wtrąciłem się.
- Elizabeth, co masz do powiedzenia? - menadżer zwrócił się do brunetki.
- Nic. - Wzruszyła ramionami. - Jeśli chcesz mnie wylać, po prostu to zrób, Bob.
Nie mogłem nie odczuwać podziwu dla jej opanowania. Kartofel chyba trochę się jej bał, bo nerwowo zerkał to na nią, to na nas. Mógłbym się założyć o moje auto, że żałował tego desperackiego kroku, jakim było wtrącenie się w tę awanturę.
- Niech pan tego nie robi - powiedziałem. - To wyłącznie nasza wina, Effy naprawdę nie zrobiła nic złego. Nie powinien pan jej zwalniać.
- Zwariowałeś, Ross?! - wykrzyknęła Sue. - To coś nadaje się do szpitala psychiatrycznego, a nie do pracy w knajpie! Totalnie powinna wylecieć!
- Elizabeth? - Kartofel zerknął błagalnie na Effy. Może czekał na jakikolwiek objaw emocji z jej strony? Niedoczekanie, stary. - Chcesz coś powiedzieć?
- Nie, Bob - powtórzyła znudzona.
- Nie pozostawiasz mi wyboru.
- Jasne - wzruszyła ramionami i wyszła.

- Ross? - Głos Jera sprowadził mnie na ziemię.
- To jakaś furiatka, ta Sue - upiłem łyk piwa i zgniotłem pustą puszkę. - Rzuciła się na Effy w knajpie, a później zrobiła tę rzecz.
- TĘ RZECZ?! - wykrzyknął przerażony Jeremy, a ja pokiwałem głową.
Ty, Jer i ja, jako dzieciaki ustaliliśmy swój własny kodeks. Znajdowały się w nim takie banały, jak nie umawianie się z dziewczyną kumpla, ale również to, co skreśla pannę w naszych oczach. Nie było tego dużo i czasami naginaliśmy te zasady. Istniała tylko jedna rzecz, której przestrzegaliśmy zawsze i wszędzie - nie tolerowaliśmy scen zazdrości z biciem w twarz - jeśli panienka ją zrobiła, chociażby była pieprzoną Marylin Monroe, nic nie mogło jej przywrócić do łask. 
 - Stary, współczuję! - Jer rzucił mi kolejną puszkę piwa. Złapałem ją i otworzyłem z ulgą. Nie musiałem tłumaczyć się przed przyjacielem ze swoich myśli, które znów wracały do sobotniej sytuacji.

- Jak mogłeś, Ross?! - wrzeszczała Sue, kiedy wyszliśmy z knajpy i kierowaliśmy się w stronę mojego samochodu. - Upokorzyłeś mnie!
- Serio? - prychnąłem z ironią. - Sama zrobiłaś to wystarczająco dobrze.
- Ty... - zamachnęła się, chcąc uderzyć mnie w twarz. Złapałem jej dłoń w locie i mocno ścisnąłem.
- Nie radzę - syknąłem gniewnie.
Sue spoglądała na mnie z mieszaniną wściekłości, strachu, urażenia i wyższości. O ile trzy pierwsze uczucia rozumiałem doskonale, o tyle ostatnie było dla mnie jakimś niesamowitym dysonansem.
- Ona nigdy nie zwróci na ciebie uwagi, dzieciaku - zaśmiała się.
- Słucham? - zapytałem zdumiony.
- Ta kelnereczka. - Sue wrócił dobry nastrój. Najwyraźniej należy do osób, które lubią bawić się czyimś kosztem. - Myślałeś, że tego nie widać? 
- Nie mam pojęcia o czym mówisz - rzuciłem obojętnym tonem, chociaż w środku drżałem z przerażenia.
- Nie masz? Byłeś w stanie całować tego idiotę po stopach, żeby jej nie wyrzucał. Zależy ci. - W jej głosie zaszła zmiana. Stał się słodki i obiecujący. - Po co ci ona, Ross? To nie jest dziewczyna na ciebie. Mogłabym ci dać wszystko, czego tylko zapragniesz.
Objęła moją szyję i zaczęła ssać płatek ucha. Poczułem obrzydzenie. Wyplątałem się z jej objęć i spojrzałem na nią z odrazą.
- Nie sądzę, Sue.
- Ach tak?! Biegnij do tej małej dziwki, która nigdy cię nie zechce!
Wsiadłem do auta, zostawiając ją tam samą.

- Pij, stary - Jer wskazał na piwo. - Należy ci się. 
Posłałem mu krzywy uśmiech. Chciał dobrze, ale kompletnie nie zdawał sobie sprawy, co tak naprawdę mnie gryzie. Nie chodziło o tę awanturę, a o to, co ta popieprzona panienka powiedziała. Miała cholerną rację - Effy nigdy nie spojrzy na mnie inaczej, niż jak na robala, którego obecność tolerujemy w ekosystemie, bo nie możemy nic na to poradzić. Chciałem to zmienić, ale nie miałem pojęcia jak.


#Carter

- Znowu? - uniosłem brew i spojrzałem na przyjaciółkę znad notatek z historii.
- Tak wyszło - wzruszyła ramionami. - Nie mów dziadkowi.
Pokręciłem głową i udając, że skupiam się na opisach wojny stuletniej - swoją drogą to co za debil ją tak nazwał, przecież trwała 116 lat - obserwowałem uważnie Effy. Leżała na moim łóżku ze skrzyżowanymi w górze nogami i czytała "Mansfield's Park", nie ruszyła się nawet o milimetr od momentu, gdy przyszła przed godziną. Nic nie mówiła, po prostu miała tę swoją minę - zaciśnięte wargi i niepewny wzrok, a ja wiedziałem, że jakiś niewinny, biedny człowiek, właśnie trafił na jej czarną listę i najprawdopodobniej nigdy nie dowiem się ani kto, ani za co. Eff dusiła w sobie wszystko, a mnie doprowadzało to do szału. Widziałem, że coś jest nie w porządku, ale nie mogłem zrobić nic poza uważnym przyglądaniem się i naiwną wiarą, że może tym razem będzie inaczej. I, cholera jasna, w końcu stał się cud! Effy powiedziała coś więcej, niż rzucone na początku, flegmatyczne "zwolnili mnie". Cóż, to akurat mnie nie zdziwiło. Zwalniali ją średnio raz w miesiącu, miała zbyt olewający stosunek do ludzi, była zbyt specyficzna.
- Effs - przestałem udawać, że skupiam się na nauce. - Czy ty właśnie powiedziałaś "pieprzony Lynch"?
Wzruszyła ramionami, ale zatrzasnęła książkę i zakryła twarz poduszką. Kiedy byliśmy dziećmi, robiliśmy tak, gdy nie chcieliśmy o czymś rozmawiać. Wybacz, kochanie, nie tym razem. Położyłem się obok niej i ostrożnie wyjąłem poduszkę z jej dłoni. 
- Hej, głuptasie - uśmiechnąłem się z czułością. 
Wyglądała tak bezbronnie. I zagryzała wargę. Effy zawsze zagryza wargę, gdy się denerwuje. Mam wrażenie, że nie jest tego świadoma. To taki odruch, którego nie kontroluje.
- Chcesz mi powiedzieć? - zapytałem ostrożnie.
Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się we mnie, a później pokręciła głową. Typowe. Na co ty liczyłeś, Carter? Ona jest jak Królowa Śniegu. 
- Lynch - spróbowałem coś z niej wyciągnąć. - Czy on cię obraził?
- Nie, Cart! - powiedziała ze wściekłością. - Właśnie o to chodzi, że nie.
Okay. Effy zawsze miała skrzywione spojrzenie na różne rzeczy i sytuacje, ale to było dziwne, nawet jak na nią.
- A powinien to zrobić? - zmarszczyłem brwi.
- Tak. Nie. Nie wiem. - Znowu zagryzła wargę.
Ku mojemu przerażeniu, spostrzegłem, że jej oczy podejrzanie błyszczą. Cholera jasna! Zabiję każdego, kto ją skrzywdził! Nie wolno jej ranić! Ani doprowadzać do płaczu! Nic tak bardzo mnie nie przerażało jak łzy, bo ona nie płakała nigdy - ani gdy spadła z drzewa i złamała rękę, ani gdy pogryzł ją pies, ani gdy spędziła kilka miesięcy w szpitalu, ani gdy dowiedziała się o śmierci rodziców. Tylko raz w życiu płakała. Tamtego dnia... Wciąż przechodzą mnie zimne dreszcze na wspomnienie jej zniekształconego przez łzy głosu. I jej bladego ciała, bezwładnie leżącego na podłodze. Nigdy wcześniej ani nigdy później tak się nie bałem. Aż do dzisiejszego dnia. 
- Cart, ja nie rozumiem - szepnęła.
- Cichutko, mała. - Przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem. 
- Najpierw ten idiota z biblioteki, a teraz ten kretyn z domu obok - wymruczała z twarzą w moim torsie. - Dlaczego oni wszyscy nie mogą zostawić mnie w spokoju?
- Idiota z biblioteki? - zapytałem.
Czułem frustrację. Jak mogę jej pomóc, skoro nie mam pojęcia co ją boli? Jestem jedyną osobą, wyłączywszy Eliasa i jej dziadka, którą dopuszcza do siebie i jej ufa, a mimo to wciąż błądzę po omacku. Sklejam historię z fragmentów i urwanych wypowiedzi.
- Ten cały Kyle, wiesz, ten nowy - prychnęła gniewnie. Z jej oczy zniknęły łzy, a z twarzy ten wyraz bezradności i strach. Znów była tą samą Effy, którą widywałem każdego dnia. - Przyczepił się.
Milczałem. Przez tyle lat stąpania po cienkiej linii, jaką jest psychika mojej przyjaciółki, nauczyłem się jednego - nie naciskać.
- Gadał i gadał, i nie chciał się zamknąć. Jakieś spacery sobie wymyślił. Debil. Czy ja wyglądam jakbym zapieprzała po parku i kontemplowała krajobraz? Nie mogłam się go pozbyć. Po prostu podszedł, złapał mnie za rękę i wyciągnął z biblioteki. Rozumiesz?! On ma jakieś problemy emocjonalne, mówię ci, Cart.
Effy była oburzona, ja rozbawiony, choć skrywałem to głęboko w sobie. Ktoś ją podrywał. Oddałbym wszystkie pieniądze za możliwość bycia świadkiem tego wiekopomnego wydarzenia. Każda dziewczyna byłaby zachwycona, ale Eff nigdy nie była typową dziewczyną. Miłoski, kwiatki, serduszka, a nawet zwyczajna sympatia i koleżeństwo, to były dla niej tak odległe pojęcia, że widziała je chyba wyłącznie w słowniku. Fakt, że mogłaby się komuś podobać, że ktoś mógłby spoglądać na nią jak na obiekt fantazji, napawał ją zniesmaczeniem i zdumieniem. Nie dlatego, że uważała się za brzydką, a dlatego, że dla niej bliskość i fizyczność były jakąś abstrakcją.
- Według mnie ten nowy wygląda całkiem w porządku. - Wzruszyłem ramionami.
Gdyby wzrok mógł zabijać, już nigdy nie wstałbym z łóżka.
- Daj spokój, Eff - wywróciłem oczami. - Powinnaś wychodzić do ludzi.
- A co z tobą? - zapytała po chwili milczenia.
- Ze mną? - nie rozumiałem do czego zmierza.
- Od lat powtarzasz mi te wszystkie mądre słowa o integracji, wspólnocie, więziach i relacjach międzyludzkich - powiedziała, przekręcając się na bok. Leżeliśmy teraz tylko kilka centymetrów od siebie, zwróceni do siebie twarzami. - Przekonujesz mnie, że powinnam otworzyć się na innych. Wyjść z domu i prowadzić życie typowej nastolatki - imprezować, upijać się do nieprzytomności, puszczać na tylnych siedzeniach samochodów, chodzić do kina i na łyżwy.
- Nigdy nie sugerowałem, że powinnaś się puszczać - przerwałem jej rozbawiony, a ona w odpowiedzi wywróciła oczami.
- Dlaczego sam nie robisz tego, co według ciebie byłoby dobre dla mnie? Nie masz dziewczyny, rzadko wychodzisz z kumplami, nie szlajasz się po klubach i podejrzanych melinach. Dlaczego, Cart?
- Daj spokój - próbowałem się wykręcić. - Dobrze wiesz, że nie jarają mnie takie rzeczy.
- Widzisz? Teraz ty to robisz - prychnęła.
- Robię co? - zapytałem, chociaż bardzo dobrze wiedziałem co ma na myśli.
- Robisz unik, wymigujesz się od odpowiedzi.
- Uczę się od mistrza - zakpiłem, ale wcale nie poczułem się lepiej. Właściwie to było mi głupio, że dałem się sprowokować. No i nie chciałem wcale sprawiać jej przykrości, chociaż nie sądzę, żeby ją to ruszyło w jakikolwiek sposób. - Przepraszam, Eff. Masz rację.
Jedynym potwierdzeniem, że słyszała moje słowa, było mrugnięcie powiekami. Czasami miałem dość tej obojętności i braku emocji. Zastanawiałem się wtedy, czy ona w ogóle dostrzegłaby, gdybym zniknął, czy znaczę dla niej więcej niż każda inna osoba, którą spotyka codziennie w szkole. Momentami kusiło mnie żeby to sprawdzić i wyjechać gdzieś bez słowa. Ale nie potrafiłem tego zrobić.
- To przeze mnie, prawda? - zapytała szeptem.
- Co takiego? - zbyt daleko odpłynąłem, żeby od razu skojarzyć o czym mówi brunetka.
- Nie masz dziewczyny przeze mnie.
- Nie bądź głupia, Eff - prychnąłem.
- Cart, nie chcę żebyś czuł się związany ze mną przez to, co wtedy się stało. Nie musisz się czuć za mnie odpowiedzialny.
- Co masz na myśli? - Zmarszczyłem brwi.
- Ja nigdy nie będę taka jak inni. Jestem potłuczona, Carter. A ty jesteś zbyt cudowną osobą, żeby męczyć się z takim popieprzonym kimś jak ja.
- Hej, mała, spójrz na mnie. - Złapałem ją za podbródek i odwróciłem w swoją stronę. - Nigdy nie myśl, że jestem przy tobie tylko przez to, co stało się tamtego dnia, rozumiesz? Jestem tu, ponieważ cię kocham. Jesteś moją siostrą i najlepszą przyjaciółką. Jedyną osobą na tym paskudnym świecie, na której zależy mi tak bardzo, że kiedy zbyt długo nie odpisujesz, mam ochotę biec i sprawdzić czy wszystko gra. Masz rację, jesteś potłuczona. Bardzo. Ale sklejamy cię każdego dnia.
Dziewczyna przytuliła się do mnie. Zacząłem kołysać ją w ramionach jak dziecko, którym właściwie wciąż jest. Zranione, zagubione dziecko, którym od tylu lat się opiekuję.
- Przepraszam, Cart. I dziękuję - szepnęła tak ciuchutko, że przez moment zastanawiałem się, czy jej słowa nie są tylko wytworem mojej wyobraźni. - Dziękuję, że jesteś i że byłeś wtedy. Ja wcale nie chciałam umrzeć.


#Lexi

Nie ma nic nudniejszego od spotkań klubu adoracji Lady Di. Cotygodniowa kawa w towarzystwie takich samych, pustych panienek, ubranych zgodnie z wyznacznikami narzuconymi przez ich mentorkę i guru. Żałosne. Ale istnieje coś, co jest jeszcze bardziej żałosne. Ja. Ja i fakt, że uczestniczę w tym cyrku. A przecież wcale nie mam na to ochoty. Wcale tego nie lubię. Tylko że nie pojawienie się tutaj byłoby jednoznaczne ze sprzeciwieniem się Davinie, a na to jestem zbyt wielkim tchórzem. I chyba zawsze będę.
- Myślę, że mogłaby się nadać - ostrożnie powiedziała Meredith.
Od dwudziestu minut dyskutowały o tej nowej. Zamierzały włączyć ją do swojego grona. Litości! Nawet ślepy by zauważył, że Lane Maddison to żałosne popychadło. Podczas gdy jej brat w ciągu dwóch dni podbił serca połowy szkoły, tej damskiej, oczywiście, ona nie odezwała się ani słowem. A nie, przepraszam, powiedziała: "Dzień dobry", kiedy weszła do sekretariatu. To musiał być dla niej niezły wyczyn, bo kiedy widziałam ją przemykającą korytarzami, nie wiedziałam czy jej współczuć, czy wybuchnąć śmiechem. Może należała do tych dziewczyn, które boją się własnego cienia, a może miała powód do strachu, jedno jest pewne - Lane Maddison czegoś śmiertelnie się bała. Idąc, rozglądała się zlękniona. Robiła to bardzo szybko, odruchowo. To może brzmieć dziwnie, ale patrząc na nią, odnosiło się wrażenie, że jest zaszczuta. Śmieszne! Przecież nikogo tu nie zna. Żałosny, nieśmiały człowieczek, skradający się ostrożnie po progu życia, bojący się wejść w nie głębiej. Mimo że sama nie jestem zbyt odważna i śmiała, nie czułam do tej panny ani krzty współczucia. Taka śliczna, mogłaby podbić cały świat. A co robi? Gryzie palce z jakiegoś zapewne urojonego bólu istnienia. Nie ogranicza jej nic. Może i nie ma rodziców, ale czasami lepszy ich brak, niż tacy, którzy wbijają nas w ziemię. To samo tyczy się rodzeństwa. Dałabym wiele za takiego świetnego, sympatycznego brata jak Kay. Ale ja mam tylko Davinę - królową perfidii i złośliwości.
- Strasznie ucichłaś, Lexi - uśmiechnęła się Anna, a ja przerażona rozejrzałam się po twarzach moich towarzyszek. Na szczęście wciąż były zajęte rozmową i nie zauważyły, że milczę. Zresztą to żadna nowość. Przeważnie milczę.
 - Myślałam o tej nowej - wyznałam. - Sprawia wrażenie, jakby czegoś śmiertelnie się bała.
- Tak sądzisz? - blondynka zamyśliła się. - Rzeczywiście, kiedy ją widziałam na korytarzu czy na stołówce, wydawała się dosyć spłoszona.
- Prawda? - Pokiwałam głową.
Siedząca obok mnie dziewczyna zatopiła się w myślach.
- Wcześniej sądziłam, że jest po prostu smutna - odezwała się po chwili z wahaniem. - Ale myślę, że masz rację. Tak. Pamiętam, że zaciekawiły mnie jej oczy. Były pełne strachu i troski.
Milczałam. Co mogłam powiedzieć? Anna przyswoiła informacje i rozważała je w swojej głowie. Każdy inny człowiek po prostu wzruszyłby ramionami, ale nie ona. Nie wiem dlaczego, ale strasznie przejmowała się wszystkimi frajerami i popychadłami. Często kłóciła się z resztą dziewczyn i nie pozwalała im się z nich naśmiewać. Davinę to złościło, mi imponowało. Anna to taki Robin Hood luzerów. Oczywiście w przenośni.
- Lexi - uśmiechnęła się z błyskiem w oczach. - Masz ochotę na zabawę w odkrywców?
- Nie rozumiem? - zmarszczyłam brwi.
- Poszukamy skarbu - zachichotała.
- Skarbu? - Nie miałam pojęcia, co się kryje za słowami blondynki. Nie nadążałam za tokiem jej myśli.
- Mam przeczucie, że w tej dziewczynie tkwi coś, co warto pokazać światu.
- A co do tego ma zabawa w odkrywców? - zapytałam.
- Cokolwiek skrywa Lane Maddison... - Anna przerzuciła przez ramię włosy. - ... rozszyfrujemy jej tajemnicę.


#Lane

Chciałabym stąd uciec. Daleko, daleko, gdzieś za horyzont. Gdzieś na inną planetę. Albo do równoległej, alternatywnej rzeczywistości. Gdziekolwiek. Po prostu uciec. Być sama. Tylko ja. Bez strachu, złych myśli i bagażu doświadczeń. Bez tajemnic, których skrywanie mnie zżera i wyniszcza. Ludzie boją się samotności. Zabawne. Dla mnie byłaby ona wybawieniem. Spełnieniem marzeń. Nie boję się zostać sama. Bo ja wiem. Ja rozumiem. Ludzi przeraża fakt, że mogliby zostać sam na sam ze swoimi myślami i demonami, które skrywa każdy z nas. Kiedyś też się tego bałam. Dawno, dawno temu. Kiedy byłam dzieckiem, nie potrafiłam wyobrazić sobie pustki i ciszy. Ale kiedy ktoś jest wciągnięty w bagno, pustka i cisza to jedyne wybawienie...
- Co tam piszesz, Lillanne? - Podskoczyłam przerażona i gwałtownie zatrzasnęłam pamiętnik.
- Praca domowa - wymruczałam, wsuwając zeszyt do leżącej obok torby.
Odwróciłam  się do siedzącego na łóżku chłopaka. Uśmiechał się. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. I szczęśliwego. Przeszły mnie dreszcze.
- Powinnam wiedzieć? - zapytałam.
Wiedziałam, że tego oczekuje. Od dziecka przychodził do mnie i opowiadał o kolejnych cholernych pomysłach, przez które cierpła mi skóra i przeżywałam napady paniki.
- Poznałem kogoś - wyznał z rozbrajającym uśmiechem.
Mimowolnie odwzajemniłam gest. Pierwszy raz widziałam Kyle'a w takim stanie. Takiego zawstydzonego, podekscytowanego i radosnego. Takiego normalnego.
- Naprawdę? - uniosłam brew.
Mój brat nie należy do osób, które ekscytują się nowymi znajomościami. Nie, poprawka. On nie ekscytuje się żadnymi znajomościami.
- Jest śliczna. I niezwykła. Nie lubi rozmawiać.
- Jesteś pewien, że nie jest martwa? - zażartowałam.
Kyle wybuchnął śmiechem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio śmialiśmy się i żartowaliśmy razem. Wieki temu.
- Gdybyś widziała, jak mordowała mnie wzrokiem za każdym razem, gdy się odezwałem, nie wątpiłabyś w jej żywotność - zachichotał.
- Chyba twój zachwyt nie jest obustronny - zauważyłam ostrożnie.
Dobry humor dobrym humorem, ale lepiej go nie drażnić.
- Jest w niej coś - spoważniał i zamyślił się. - Coś tajemniczego. Przyciąga mnie. Nie potrafię wyrzucić jej z głowy, odkąd zobaczyłem ją w bibliotece. Chciałbym wiedzieć o niej wszystko. Być obok niej. 
To nie brzmiało dobrze. Zagryzłam wargę. Gorączkowo starałam się wymyślić coś, co mogłabym powiedzieć. To była nowa sytuacja. Dlatego milczałam. 
- Lane - spojrzał na mnie uważnie. - Myślisz, że mogłaby mnie polubić?
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, nie znam jej.
- A ty?
Zmarszczyłam brwi. To także było coś nowego. On nigdy nie pytał mnie o zdanie ani o moje odczucia.
- Co ja? - nie byłam pewna czy dobrze go zrozumiałam.
- Czy ty kiedykolwiek mnie polubisz?
Zatkało mnie.
- Kyle, jesteś moim bratem bliźniakiem! - zawołałam zbyt wysokim, nawet ja to dostrzegłam, głosem.
- Nie o to pytałem, Lillanne. - Z jego głosu zniknęło ciepło, które jeszcze przed chwilą tam było.
Odetchnęłam głęboko. Jeszcze sekundę temu byłam w stanie powiedzieć mu wszystko, wyrzucić z siebie każdą dręczącą i zabijającą mnie myśl. Jeszcze sekundę temu chciałam rzucić się mu na szyję i prosić, żeby już zawsze było tak, jak dziś. Naiwna.
- Przecież znasz odpowiedź, Kyle - szepnęłam, nie mogąc zdobyć się ani na kłamstwo, ani na prawdę.
- Mała Lillanne. - Jeśli ten grymas na twarzy mojego brata miał przypominać uśmiech, nie wyszło mu. - Zawsze taka ostrożna.
- Mam dużo nauki. - Zacinęłam powieki, żeby nie spoglądać na bruneta kręcącego się po moim pokoju.
- Jasne - prychnął i skierował się do wyjścia. 
Zacisnęłam pięści, oddychając głęboko.
- Z nią będzie inaczej, Lane, zobaczysz - zawołał wychodząc.
Strach, który na moment uleciał, znów zadomowił się w moim ciele. Inaczej? Nie. Nigdy nie będzie inaczej. Nic się nie zmieni. Nie, dopóki wszystko ukrywasz w sobie, Lane. 
Dlaczego to robisz? 
Wystarczy, że powiesz jedno słowo. Wystarczy, że przestaniesz milczeć. 
Dlaczego to robisz?
Dlaczego?
Dlaczego?
Dlaczego?
- Bo go kochasz - szepnęłam, czując spływające po moich policzkach łzy. - Głupia.



________________________________________

Hiya, Robaczki!

Jak przygotowania do Świąt?
Powiem Wam szczerze, że kompletnie nie czuję atmosfery i najchętniej zakopałabym się pod kołdrą i płakała.
I pewnie właśnie na ryczeniu w poduszkę się skończy.
Homesick tak bardzo.
Mam nadzieję, że u Was lepiej i że nie zmęczyłyście się myjąc okna i sprzątając dla Jezusa.

Nie obżerajcie się za dużo!
Ja nie zamierzam.
Planuję zamknąć się w pokoju z kubkiem herbaty i oglądać Pana Tadusza, Znachora, Trylogię sienkiewiczowską, i udawać, że jest tak samo, jak wtedy, kiedy oglądam to z rodziną, i komentuję, bo przecież widziałam to pierdyliard razy.

Wesołych, Robaczki!

wasza m.

3 komentarze:

  1. Zacznę od końca. Zawsze zaczynam od końca.
    Mika, I'm frustrated. Kyle ma ładny ryj (Ajzak ma ładniejszy, ale pomińmy ten znaczący fakt). Czemu mu nie ufam? To on miał przejąć rolę ulubionej postaci, ale... On jakiś dziwny jest. Taki... Um, boję się go. Przeraża mnie. Niby uroczy słodziak, ale jak czytam to mam wrażenie, że to tykająca bomba. Tylko ja odnoszę takie wrażenie?
    Tell me wszystko o nim. Bo ja muszę wiedzieć już teraz, czy go lubić. Na razie mam mieszane uczucia.
    Lane, biedna Lane. Czego ona się boi? Brata, prawda? On jej coś zrobił? Ugh, tyle pytań i zero odpowiedzi! Mam kilka teorii na temat tego rodzeństwa. Oni są podejrzani.

    Ross mnie rozwala w tym rozdziale. Jego rozkminy na temat dziewczyn... W sumie to takie wredne trochę. No i już go lubię mniej. O ile się da.
    Akcja z Sue i Effy jest the best. Miałam nadzieję, że kartofel jej nie zwolni, bo Ross go namówi. W tym momencie muzyka w tle: Let me be your superhero! There isn’t a place I won’t go, whenever you need me by your side, I’ll be there, be there!!!
    A tu lipa.

    Teraz Cartera lubię najbardziej. Kobieta zmienną jest XD
    Wydaje się być taki kochany. Ale i tak ma w ryj za zabicie Kola... A nie, to nie tu. Mój Kol, mój Kaleb ;____; Jestem w żałobie, tak by the way.
    Wracając do Cartera, fajny jest. No i skoro Effy mu ufa to musi być w porządku.

    Zgiń za swój talent, cyborgu. Albo przynajmniej się nim podziel XD
    xoxo
    ~Liv~

    OdpowiedzUsuń
  2. Są takie blogi, które sprawiają, że chcę się poryczeć, bo nie mogę dostać ich do ręki w cholernej okładce i czytać ile chcę, kiedy chcę i uhhhhhh! Twój taki jest -.- Dziękuję, zniszczyłaś mi życie.
    No, ale ogólnie tematyka strasznie mi się podoba, kocham ją wręcz i ten blog definitywnie zalicza się do najlepszej trójki blogów ever! Wgl wsadzenie Jennifer Lawrence na rolę Effy to był strzał w dziesiątkę. Idealnie wpasowuję się... wszystkim! Kocham ją jako aktorkę i uwielbiam gdy gra takie.. "suche" postacie. Wgl... Nie no, serio, wspaniały blog ;)
    ps, zapraszam do siebie: http://my-r5-story.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Mika, mam wiadomość!
    Zaczęłam oglądać Pamiętniki Wampirów - cały 1. sezon w 3 dni :')
    Jestem na trzecim odcinku 2. sezonu c:
    I teraz ogarniam połowę postaci XDjeszczw trzeba było pierdzielnąć Stefana xD
    Jeremy Lockwood, huh?

    Co do moich świąt to Wielką Sobotę w kościele spędziłam na gapieniu się w mojego "crusha". Czy coś. Zakochanie - nie polecam. A propo..
    Ross i Effy ro dopiero mają. Ross - "kocham ją, jest taka krucha, będę ją chronił, nie wolno jej krzywdzić"
    Effy - "zabierzcie ich wszystkich ode mnie ;_;"
    Takie tam.

    Tak było.
    No cóż, rossdział jest super, tylko szkoda, że Effson wyleciała. Mimo wszystko wiem, że dowalisz jeszcze romantycznych momentów.
    W Pamiętniku Ally też się zaczynało nienawiścią. :3
    No i ten..
    Peace x.x
    Łączę się z tobą w żalu i smutku.
    See ya :")

    OdpowiedzUsuń