niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 4.

"I know this love of mine will never die..."


#Effy

Nigdy nie lubiłam Halloween. Już jako dziecko nie rozumiałam idei przebierania się i błąkania po okolicy. Dlaczego musieliśmy zakładać durne kostiumy i pukać do drzwi nieznajomych? Dlaczego oni ze sztucznymi, wymuszonymi uśmiechami częstowali nas cukierkami i innymi łakociami? Bo tak wypada? Gówno prawda. Bo dzieciaki są okrutne. I lubią słodycze. A jeśli ich nie dostają, robią nieprzyjemne psikusy. Każdego innego dnia, gdy niezadowolony bachor obrzuci twój dom jajkami, bierzesz gówniarza za szmaty i ciągniesz do jego rodziców. W Halloween nie wolno ci tego zrobić. Bo, cholera jasna, nie wypada. No i nie wiesz, kto to zrobił, przecież kryje swoją twarz pod maską czy innym, wymyślnym kostiumem. Cóż, to przynajmniej nie jest żadną nowością - ludzie każdego dnia wkładają na twarz maski, tylko że w pędzie albo w ignorancji, nie zauważamy ich. Udają radosnych, szczęśliwych i zadowolonych z życia, gdy w rzeczywistości wszystko się w nich rozpada i mają ochotę wyć z żalu i bezsilności. Skrywają swoje prawdziwe uczucia i zamiary. Czy to pod udawanym uśmiechem, czy pod warstwą makijażu. Dlatego nie ufam clownom i ludziom, którzy ciągle się uśmiechają. I dlatego wpadłam w panikę, gdy Kyle Maddison zaprosił mnie na halloweenową imprezę do kogoś z tych popularnych.
- Eff, powinnaś pójść - próbował przekonać mnie Carter.
Od dwudziestu minut rozmawialiśmy przez telefon, czekałam aż Elias skończy szykować swój kostium pirata i będziemy mogli wyruszyć na obchód okolicy. Nie znosiłam tego, ale on tak bardzo się cieszył.
- Nie chodzę na imprezy - powiedziałam po raz kolejny.
Carter także wybierał się na tę domówkę. Mimo że czasami mu zarzucałam izolację i brak towarzystwa, miał spore grono znajomych, którzy go lubili i z którymi wychodził od czasu do czasu. Gdyby tylko zechciał, mógłby zostać kimś na kształt króla szkoły. Zawsze miał czas porozmawiać, posłuchać o cudzych problemach, wesprzeć radą i swoją obecnością. Bez względu na to czy kogoś lubił, czy nie, nigdy nie oceniał i nie traktował innych z góry. A mógłby, bo wedle standardów naszej szkoły, był na najwyższym szczeblu łańcucha pokarmowego - przystojny i bogaty. Ale Cart miał gdzieś władzę, wyścigi szczurów i puste relacje bez jakichkolwiek emocji i bez głębi odczuć. Fakt, bywało, że umawiał się z typowymi dziewczynami ze swojej klasy - głupiutkimi, ograniczonymi panienkami, które miały do zaoferowania jedynie swoje ciało, ale to były przelotne znajomości, kończące się z nadejściem poniedziałku. Czasami spotykał się z innym typem dziewczyn. Uroczymi, słodkimi, inteligentnymi. Takimi, z którymi mógłby budować poważne relacje i związki. Tylko że i z nimi, zazwyczaj kończyło się na kilku wspólnych wyjściach. Były momenty, gdy czułam się winna. Mógł zaprzeczać, ale wiedziałam, że ogranicza te spotkania ze względu na mnie. Carter jest kochany. Jest cudowny. Jest najlepszym człowiekiem w całej galaktyce. Nigdy nie narzeka. Nigdy się nie skarży. Nawet wtedy, gdy jest mu źle i boli go to, jak go traktuję. A traktuję go okropnie. Jestem zimna i obojętna, kiedy on stara się przychylić mi nieba. Gdybym o to poprosiła, dałby mi gwiazdkę z nieba. Ale ja nie potrzebuję gwiazdki. Potrzebuję jego. Jest moją ostoją. Jest taką bazą, jak w grach, gdy dochodzisz do punktu kontrolnego, gdzie zapisuje się cały postęp misji i gdy stracisz życie, możesz zacząć od tego momentu. Właśnie tym jest Cart. Jest moim domem - bo przecież dom to nie budynek, dom to poczucie bezpieczeństwa, radość, wsparcie, wspólnota, ciepło i miłość. To miejsce, gdzie możemy się schronić i gdzie zawsze jesteśmy mile widziani. Bez względu na wszystko. Tym wszystkim jest Carter. Czasami złości mnie to, jak naturalnie i spokojnie wszystko przyjmuje. Cokolwiek się dzieje, zawsze znajduje wyjście z sytuacji. Umieram z przerażenia, kiedy myślę, że mogłabym go stracić, ale nigdy mu tego nie powiem. Zbyt głęboko tkwi we mnie strach przed stratą i odrzuceniem.
- Poza tym... - westchnęłam głęboko -...nie podoba mi się ten cały Kyle, on ciągle gada i ciągle się śmieje. To nie jest normalne, Cart.
Mój rozmówca wybuchnął śmiechem.
- Eff, litości! Nie zgwałci cię za rogiem tylko dlatego, że jest gadułą.
Zabawne. Bardzo. Ha-ha-ha.
Milczałam i szukałam w głowie jakiejś wymówki.
- Kochanie, wyluzuj troszkę, okay? Będę miał was na oku. Powiedz słowo, a koleś nie dożyje jutra.
I co ja miałam zrobić? Już zbyt wiele razy kazałam Cartowi wypchać się i schować swoją troskę w buty.
- Tylko dwie godziny - skapitulowałam.
- Zapisz tę datę w kalendarzu, mała - zachichotał. - To twoja pierwsza impreza.
Taa. Pozostawiając to bez komentarza, rozłączyłam się i poszłam zobaczyć, czy Elias jest już gotowy.
Nie był. Stał na środku swojego zagraconego zabawkami oraz książkami pokoju i bezradnie zerkał w lustro, które tam zostawiłam.
- Jak idą przygotowania? - zapytałam głupio, przecież widziałam, że nijak.
- Tak sobie - uśmiechnął się. - Nie wiem, gdzie powinienem to zawiązać.
Uśmiechnęłam się z czułością.
- Daj, pomogę ci - ukucnęłam przed bratem i zaczęłam zasznurowywać jego piracką koszulę. Czasami zapominałam, że on jest tylko dzieckiem, które trzeba prowadzić za rękę i opiekować się nim. Zamiast rozmawiać przez telefon, powinnam być przy Ellu i starać się robić wszystko, żeby to był jeden z jego najlepszych dni.
- Effy, nie musisz ze mną iść, mogę zabrać się z Porterem i jego siostrą - Elias spojrzał mi głęboko w oczy. Zaskoczyło mnie to. Starałam się poświęcać braciszkowi maksimum czasu. Lubiłam z nim przebywać. Zawsze świetnie się rozumieliśmy. Myślałam, że to jest obustronne.
- Skąd ten pomysł? - zapytałam.
- Nie lubisz Halloween.
- Owszem - nigdy go nie okłamałam. Może to śmieszne, ale traktowałam go jak kogoś, kto dorównuje mi pod względem inteligencji i dojrzałości. - Ale ty je lubisz, ja lubię ciebie.
Twarz Eliasa rozświetliła się. Mimowolnie także i ja się uśmiechnęłam.
- Wiesz - zaczęłam po chwili. - Pamiętam nasze pierwsze, wspólne Halloween. Miałeś trzy miesiące i mama uszyła dla ciebie kostium pszczoły. Denerwowałeś się i zsuwałeś z główki czółenka. Strasznie się z tego śmiałyśmy. Ja byłam przebrana za motyla. Mój kostium także uszyła mama.
Zatopiłam się we wspomnieniach. Mama szyła wszystkie moje przebrania. Odkąd umarła, Halloween spędzałam w bluzie i dżinsach. Miałam wrażenie, że jeśli pójdę do wypożyczalni czy kupię kostium, w jakiś sposób ją zdradzę. Zresztą wcale nie miałam ochoty się przebierać.
- Posmutniałaś - zauważył Elias. Wpatrywał się we mnie swoimi dużymi, wszystko rozumiejącymi oczami, w których czaiła się powaga nie pasująca do ośmiolatka.
- Bardzo za nią tęsknię - wyznałam, przełykając ślinę. Czułam zaciskającą się na moim gardle niewidzialną dłoń, która pojawiała się zawsze, gdy myślałam o rodzicach, a która uniemożliwiała mi zaczerpnięcie tchu.
- Chciałbym ją pamiętać - szepnął Ell. - Chciałbym pamiętać ich oboje.


#Rydel

Halloweenowa zbiórka pieniędzy dla biednych to coś, w czym nie wzięłabym udziału z własnej woli. A jednak uczestniczyłam w tym każdego roku. Rossowi bardzo na tym zależało, więc mrucząc pod nosem, uśmiechałam się wymuszenie, stojąc za stołem z ciastem. Sprzedawaliśmy łakocie, ręcznie robione kubki, ramki na zdjęcia i inne cudowne, wykonane przez mieszkańców Littleton przedmioty. Później odbywał się koncert charytatywny, który prowadziłam, a około dwudziestej wszyscy zawijali się na domówki i imprezy do klubów. Mimo że dość niechętnie brałam udział w tym całym cyrku, lubiłam tę akcję. Miło było pomóc komuś, kto tak bardzo tego potrzebował. A ja, chociaż to żałosne, lubię pomagać. Wysyłam smsy na różne fundacje, kupuję ciasteczka od harcerek, wrzucam pieniądze do puszek stojących w supermarketach. Zawsze, gdy mi smutno i źle, przypominam sobie, że mam powód do uśmiechu, bo dzięki moim pieniądzom, ktoś mógł zjeść ciepły posiłek. Takie myśli ogrzewają moją przemarźniętą duszę. Nie żeby często panował w niej chłod, ale są chwile, gdy każdy potrzebuje jakiegoś pocieszenia.
Rozejrzałam się zaciekawiona, udając, że poprawiam talerzyki z ciastami. W tym roku było inaczej. Zbliżały się wybory i dawało się to odczuć na każdym kroku. Za zasłoną dobroci ukrywały się mało szlachetne zamiary. Ludzie stojący wyżej od nas, zwyczajnych mieszkańców, udawali zmartwionych i zaangażowanych, a w rzeczywistości chodziło tylko o jedno - zdobycie jak najwyższej liczby głosów. To było żałosne i śmieszne. Ta samo, jak córki burmistrza. Mimo że teoretycznie należymy do tej samej grupy społecznej - Marcel Kebbel prowadzi interesy z moimi rodzicami, nigdy nie darzyłam ich zbytnią sympatią. Cała rodzina jest zakłamana i sztuczna. Davina to ucieleśnienie sukowatości. Wredna, złośliwa i bezczelna. Chciało mi się śmiać, gdy patrzyłam jak teraz wdzięczyła się do ludzi, którymi zazwyczaj gardziła i z olśniewającym uśmiechem wręczała im ręcznie malowane talerzyki. Tatuś musi być z niej dumny, jestem pewna, że dzięki ślicznej buźce zdobędzie dla niego kilka głosów. Młodsza Kebellówna, Lexi, stała z miną cierpiętnicy i jednym wielkim "ludzie, cholera, zabierzcie mnie stąd" na twarzy. Co kilka minut zerkała ostrożnie na siostrę. Zabawne, jak wiele można zobaczyć, jeśli tylko przystanie się na moment i spojrzy. Nigdy nie rozmawiałam z Alexią, a po dziesięciominutowej obserwacji wiedziałam o niej dość, by stwierdzić z całą pewnością, że bardzo mi jej żal. Ta dziewczyna nie ma ani krzty pewności siebie. Nieśmiało opuszcza wzrok, gdy ktoś na jarmarku do niej zagaduje. Czerwieni się i najwyraźniej nie lubi być w centrum uwagi. Na pewno nie przyszła tutaj dobrowolnie. Pomoc w świetle fleszy to nie jej bajka. Żyje pod presją siostry, bo jest zbyt wielkim tchórzem by pokazać światu, że ona także ma coś do powiedzenia. Że ona także jest żywym, oddychającym i czującym człowiekiem. Że ona nie jest Daviną. Ale nigdy się na to nie zdobędzie. Podejrzewam, że chociaż nienawidzi siostry, widać to w jej zniesmaczonym wzroku, gdy myśli, że nikt jej nie widzi, skrycie ją podziwia. Bo Lexi chciałaby być taka jak ona - energiczna, odważna, przebojowa i błyskotliwa. Chciałaby, żeby ktoś lubił ją za to, jaka jest, a nie kim jest. Chciałaby osiągnąć coś sama, a nie otrzymywać ochłapy osiągnieć Di. A najbardziej na świecie, chciałaby być kimś zupełnie innym. Ma zbyt miękką dupę i zbyt duże serce, żeby poradzić sobie w świecie pełnym takich harpii, dlatego nigdy nie wyzwoli się spod destrukcyjnego wpływu rodziny. Będzie dawała sobą pomiatać, aż w końcu coś w niej pęknie. A wtedy niechaj wszystkie dobre moce mają w opiece każdego, kto ją zranił i wbił w ziemię swoimi złośliwościami.
- Cześć, Dell - z zamyślenia wyrwał mnie głos Jeremy'ego. Nie znoszę typa. Puka wszystko, co ma waginę. Przeleciał wszystkie moje koleżanki, a na mnie nigdy nie zwrócił uwagi. Nie żeby mi zależało na seksie z tym przygłupem, ale ta ignorancja była zadrą na mojej dumie. Moje ego poważnie przez to cierpiało.
- Cześć - burknęłam, ale na widok Anny, uroczej blondyneczki, uśmiechnęłam się z głębi serca. Niemożliwe, że ta dwójka jest spokrewniona. Są tak bardzo różni. - Annie, wyglądasz cudownie!
- Dziękuję - dziewczyna wybuchnęła dźwięcznym śmiechem.
Właśnie kogoś takiego pragnęłam dla Rossa. Kogoś inteligentnego, z klasą i poczuciem humoru. Ale dla niego Anna była kompletnie aseksualna. Faceci i ich durne kodeksy przyjaźni. Litości! Gdyby dziewczyny przejmowały się takimi szczegółami jak nie sypianie z bratem, kuzynem, przyjacielem czy byłym chłopakiem koleżanki, już dawno większość z nas wylądowałaby w zakonie. Kobiety mają gdzieś pakty przyjaźni. Liczy się cel - być najseksowniejszą, najbardziej pożądaną osobą w towarzystwie. I nie ma znaczenia jakimi sposobami się to osiągnie.
- Widziałaś Rossa? - zapytał Jeremy.
- Sprzedaje losy na loterię - posłałam brunetowi wieleobiecujący uśmiech, który on całkowicie zignorował.
Nie znosiłam, gdy ktoś, a już na pewno taki idiota jak Lockwood, nie ulegał mojemu seksapilowi. Postanowiłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - odegrać się na tym kretynie i pozbyć się go z życia mojego brata.
- Annie - zwróciłam się do blondynki z proszącym, niewinnym uśmiechem. - Pomożesz mi przy stoisku?
- Jasne, Delly. - Dziewczyna była podekscytowana.
Ha! Już moja w tym głowa, żeby wylądowała w łóżku Rossa.


#Lexi

Jeszcze tylko dwadzieścia minut. Jeszcze tylko dwadzieścia minut. Jeszcze tylko dwadzieścia minut. Wytrzymam. Dam radę.
Nienawidzę być w centrum uwagi! Tata wymyślił sobie te durne stoiska charytatywne, choć w rzeczywistości pomoc ubogim ma głęboko w dupie. Myśli, że jeśli zbierzemy kilkadziesiąt dolców, ludzie zapomną, jak zrównał z ziemią stare schronisko, żeby postawić tam jeden ze swoich przynoszących miliony zysków hoteli?
- Lane! - zawołałam, dostrzegłwszy w tłumie poprzebieranych mieszkańców charakterystyczną twarz dziewczyny.
Kiedy usłyszała mój krzyk, odwróciła się przerażona, a później, może stwierdziła, że jestem na tym samym poziomie społecznym, co ona, uśmiechnęła się ciepło i powiedziawszy coś do brata, który jej towarzyszył, ruszyła w moją stronę. Kyle tylko mi pomachał i zniknął gdzieś w tłumie.
- Cześć, Lexi - powiedziała nieśmiało brunetka.
Zazdrościłam jej tego, jak słodko wygląda z tym wiecznie przepraszającym wyrazem twarzy.
- Będziesz wieczorem na imprezie? - zapytałam.
Anna twierdziła, że powinnyśmy dowiedzieć się co ukrywa Lane, teoretycznie się z nią zgadzałam, ale nie rozumiałam, dlaczego to ja mam wykonywać czarną robotę, podczas gdy ona w najlepsze żartuje i zaśmiewa się w towarzystwie Rydel Lynch.
- Chyba nie - pokręciła głową. - Nie lubię tłumów pijanych nastolatków, którzy po kilku drinkach nie rozumieją, co znaczy "nie".
- Siostro! - uśmiechnęłam się. - Nienawidzę imprez.
- To dlaczego na nie chodzisz? - zapytała, ale po chwili, widząc moją niezadowoloną minę, speszyła się. - Przepraszam, zapomnij, że pytałam.
Na jej twarz wrócił wyraz strachu. Mój Boże, przecież jej nie zabiję, bo zadała mi pytanie! Co z tą dziewczyną jest nie w porządku? Czego ona tak panicznie się boi?
- Wyluzuj, Lane - prychnęłam zniecierpliwiona. - Nie wybiję ci zębów, zachowaj swoje przerażone oczy na inną okazję.
- Nie rozumiem?
Jeśli chciałam coś z niej wyciągnąć, mogłam sobie darować próby. Brunetka totalnie się zamknęła i ograniczyła odpowiedzi do monosylab oraz wymuszonych uśmiechów.
- Przepraszam, nie chciałam być niemiła - próbowałam jakoś ratować sytuację, choć wcale nie było mi przykro. Najchętniej mocno bym nią potrząsnęła i kazałabym jej przestać robić z siebie ofiarę losu, ale Anna by się wściekła. Zresztą nie. Mimo że strasznie mnie irytowała, nie chciałam zrobić jej krzywdy. Ani psychicznej, ani fizycznej. Była słaba. I smutna. Bardzo smutna. Cierpiała. Straciła rodziców, musiała zostawić swój dom, miasto, przyjaciół, całe swoje dotychczasowe życie. Jakim prawem ją oceniam? Jak mogę rządać żeby się śmiała i szturmem zdobywała szkołę? Boże święty, Lexi! Wiem, że zawsze narzekam na swoją rodzinę. Zdarza mi się twierdzić, że wolałabym, gdyby zniknęli na zawsze. Właściwe to często o tym marzę i jestem nieszczęśliwa, ale czy byłabym szczęśliwsza bez nich? Wieczność bez mamy i taty? I bez Di, która jest niebezpieczną jędzą, ale która prowadzi mnie za rękę przez życie i jego trudy? Tylko ja i wspomnienia chwil, które już nigdy nie wrócą. Umarłabym ze strachu i nie potrafiłabym wstać z łóżka. Myślę, że minęłoby bardzo, bardzo, baaaaardzo dużo czasu, nim udałoby mi się jakoś wrócić do równowagi. Niektórym to wcale się nie udaje. Buttlerowie zginęli w tym okropnym wypadku wiele lat temu, a Effy dalej jest rozpieprzona i nie potrafi się posklejać. Wiem to, bo kiedyś, całkowicie przypadkowo, usłyszałam coś, co mówiła do niej moja mama w swoim gabinecie. Było mi za to strasznie wstyd i nigdy nikomu o tym nie powiedziałam. To byłaby wielka sensacja, że ta mała, nie rozmawiająca z nikim panienka leczy się psychiatrycznie. Nie miałaby życia w szkole. Ale ja nie jestem Daviną. Niszczenie innych wcale nie sprawia mi przyjemności. Dlaczego miałabym ją krzywdzić? Nie zrobiła mi nic złego. Właściwie to był jeszcze jeden powód mojej dyskrecji. Carterowi Montgomery'emu zależy na Effy, a mi zależy na Carterze. Kryjąc jej sekret, czułam się tak, jakbym skrywała coś, co należy do niego. Wiem, że gdyby dowiedział się o moim milczeniu, byłby mi wdzięczny. Może nawet umówiłby się ze mną?
- Powinnaś pójść na tę imprezę, Lane - uśmiechnęłam się do brunetki, odrywając się od swoich myśli. - Bez ciebie się tam zanudzę.
W oczach dziewczyny pojawiła się wdzięczność i niedowierzanie.
- Proszę, proszę, proszę! - nalegałam. - Obiecaj, że przyjdziesz!
- No dobrze - Lane wywróciła oczami i uśmiechnęła się, tym razem szczerze. - Będę.
Nie zaprosiłam jej tylko dlatego, żeby wybadać grunt. Nie, nie, nie. Absolutnie i definitywnie nie! Zrozumiałam coś. Byłam bezduszna! Ona została sama. Nie miała oparcia, nikogo bliskiego, nie mogła sobie wmawiać, że to tylko zły sen i nie mogła żyć nadzieją, że wszystko się ułoży. Śmierć jest przecież nieodwracalna. Nic dziwnego, że była przerażona! Postanowiłam zdobyć jej zaufanie i pomóc jej w asymilacji. Postanowiłam być dla niej taką Daviną, ale taką, której nieobca jest empatia i współczucie. Po prostu kimś, kto pomoże jej przetrwać ten ciężki czas. A jeśli ma jakąś tajemnicę, spokojnie, odkryję ją i wtedy zdecyduję, co z nią zrobię.


#Ross

Zabiję gnoja! Dajcie mi kluczyki do auta, przejadę tego pieprzonego, szczerzącego się jak upośledzone dziecko z kompilacją choroby sierocej, zespołu Downa i zespołu Touretta idiotę. Jeśli istnieje jakiś Bóg, pewnie siedzi sobie na jakiejś chmurce, popija browara i pokazuje mi środkowy palec, wołając ze śmiechem, że mam się walić.
Ale ja tego nie zrobię. To popołudnie było zbyt dobre, żeby jakiś wypłosz mi je zniszczył. Nawet, jeśli ma na swoich usługach Latającego Potwora Spaghetti czy innego Astarotha. Pieprzcie się wszyscy. Słyszycie? Pluję wam w ryje. Rozmawiałem z nią. Nawet, jeśli przerwał nam ten bęcwał, cholera jasna, rozmawiałem z nią!
- Poproszę trzy losy - powiedział chłopiec w stroju pirata. Ledwo było go widać zza lady, ale nic sobie z tego nie robił.
- Proszę bardzo, kapitanie - podsunąłem mu szklany słój i pozwoliłem wybrać karteczki z numerami. - Gdzie zacumowałeś swój statek?
- Nie mogę powiedzieć. Jestem piratem i ukryłem tam skarby - szepnął dzieciak, a ja z trudem powstrzymałem śmiech.
- Rozumiem - nachyliłem się. - Ale chyba nie zostawiłeś ich bez opieki?
Widać było, że małemu rozmowa ze mną sprawia radość.
- Strzeże ich potężna czarownica - chłopczyk zniżył głos jeszcze mocniej. - Królowa czarownic.
- Elias!
Nim zdążyłem otworzyć usta, z tłumu wybiegła Effy i podbiegła do dzieciaka, z którym rozmawiałem. Przez perukę, warstwę tuszu i kostium nie poznałem go.
- El, tyle razy cię prosiłam, żebyś się nie oddalał! - w głosie dziewczyny rozbrzmiawały troska i zniecierpliwienie, tak bardzo niepodobne do jej codziennej obojętności.
- Miałem na niego oko, odprowadziłbym go domu - wtrąciłem się, całkowicie pomijając fakt, że nie rozpoznałem mojego sąsiada. Chciałem, żeby poczuła do mnie wdzięczność. Każda normalna dziewczyna w tym momencie podziękowałaby i przeprosiła za kłopot. Tylko że Elizabeth Buttler daleko było do kategorii "normalność". Posłała mi zimne spojrzenie i ignorując moją obecność, zaczęła rozmawiać z Eliasem.
Tamtego dnia, gdy opowiadałem Jerowi o Sue i akcji z restauracji, postanowiłem sobie, że koniec z marzeniami i pisaniem w głowie scenariuszy, które nigdy się nie spełnią. Wyobrażanie sobie, że Effy mnie lubi nic nie da. Jedyne co mogłem zrobić, to starać się znaleźć jakiś sposób, żeby to stało się realne. I nagle los skierował mnie na właściwą drogę. Okay, może to nie była jeszcze droga, a dopiero ścieżynka, którą dodatkowo porastały chwasty oraz gęste, kłujące krzewy, przez które trudno się przedostać, ale to było już coś. Mówi się, że droga do serca mężczyzny prowadzi przez żołądek i to chyba prawda, bo lubię dobrze i konkretnie jeść. A droga do serca kobiety? Przez prezenty? Przez wytrwałość? Przez ignorancję? Nie wiem i chyba nie chcę wnikać. Nie obchodzą mnie inne dziewczyny, a Effy nie interesują prezenty, randki czy wyjścia do kina. Droga do jej serca jest bardziej kręta, ale ja odkryłem skrót. Elias Buttler - oto odpowiedź.
- Czy to ta potężna królowa czarownic? - zwróciłem się szeptem do chłopczyka, który nie chciał jeszcze odchodzić.
- Tak - pokiwał głową z werwą. - Ale nie musisz się bać, ona jest miłą czarownicą.
- Naprawdę? - zapytałem, posyłając dziewczynie uśmiech. - Mogłabyś mnie zaczarować, o najwspanialsza z czarownic?
Effy otworzyła usta i jestem przekonany, że kazałaby mi iść do diabła, ale szybko zerknęła na brata i opanowała się.
- Niestety - pokręciła głową. - Moja magia jest zbyt słaba, żeby odczynić zaklęcie, które zamieniło cię w bezmózgiego ropucha.
Chyba musiałem mieć bardzo głupią minę, bo Buttler tylko uniosła brew, a Elias spojrzał na mnie ze zrozumieniem.
- Ona tak wcale nie myśli - powiedział. - Carter mówi, że Effy jest niemiła, bo nie potrafi radzić sobie z sympatią innych.
- Carter tak mówi? - zainteresowała się brunetka. - Nie powinieneś słuchać tego, co mówi, a już na pewno, nie powinieneś tego powtarzać.
- Jesteś zła na Cartera? - zasmucił się mały, nawet ja to dostrzegłem, chociaż widziałem go do tej pory tylko kilka razy.
- Nie, El - uśmiechnęła się dziewczyna. - A teraz chodź do domu i nie zawracaj innym głowy.
- Wcale mi nie przeszkadza! - zaoponowałem. - Masz świetnego brata.
Effy spojrzała na mnie z pytaniem w oczach. Cała jej postawa wyrażała jedno - w co ty grasz, Lynch? Mierzyliśmy się wzrokiem. Starałem się wlać w moje spojrzenie całe ciepło, sympatię i miłość, jaką do niej czuję.
Otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć, choć kompletnie nie miałem pojęcia co.
- Effy! - z tłumu wyłonił się Kyle Maddison i olewając mnie, czy małego Ela, śmiejąc się, zaczął opowiadać, jak bardzo się cieszy, że idą razem na wieczorną imprezę.
Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej czułem taką potrzebę agresji. Zacisnąłem zęby i w milczeniu spoglądałem, jak ten przygłup przymila się do mojej Eff. Najchętniej złamałbym mu nos. I rękę. Obie ręce. Nogi też. I kręgosłup. Czułem się jak ten rudy z internetowych memów - on zagadał do dziewczyny, która mi się podoba, ja wyrwałem mu język. Czy jakoś tak.
- Na razie - burknąłem z wymuszonym uśmiechem, gdy Kyle zaczął ciągnąć brunetkę do innego stoiska. Pocieszało mnie to, że nie była tym zachwycona. Nie byłem aż tak naiwny, żeby sądzić, że ja byłem tego przyczyną. Skądże. Po prostu Eff nienawidzi wszelkiego kontaktu fizycznego i narzucania jej czegokolwiek. I jeśli oczy mnie nie mylą, wcale go nie lubi. Ale idzie z nim na imprezę. Idzie na imprezę. Tę, samą, na której będę ja.
- Do zobaczenia, mała - szepnąłem.
Nie mam zamiaru tego spieprzyć i pozwolić jej odejść. Już wystarczająco długo byłem biernym 
tchórzem. Czas zacząć walczyć.


___________________________________________

Hi-ya!
Witam Was w to piękne, niedzielne popołudnie...
Żartuję, nie jest piękne - wieje i pada, a ja próbuję się zmusić do wyjścia z domu i pojechania do miasta.
Zakupy dobrze by zrobiły mojej psychice, wstydającej po wczorajszej kompromitacji.
A zdarte kolano wciąż boli.
Zaurocz się facetem, zrób z siebie psychopatkę i idiotkę, polecam - Dominika Laura G.
A białe larwy jeszcze nie weszły do gry.

Koniec marudzenia.
Miłego dnia!

m.

2 komentarze:

  1. Jeśli słabe WiFi wyłączy się, kiedy już skończę mój komentarz to się wścieknę. Będę bardzo, bardzo, baaardzo zła.

    Coraz bardziej lubię Eliasa (telefonie nie poprawiaj na "Eliasz"). Pierwsza myśl, kiedy Ross uznał, że El to droga do serca Effy: to co? Porwie go, a potem uda, że znalazł i zapłacił okup z własnych pieniędzy?
    To by było całkiem zabawne.
    Tekst o potężnej czarownicy mnie rozwalił. XD

    Pierwszy fragment... W sumie nie tylko pierwszy... W tym rozdziale jest tyle prawdziwości. Szczególnie początek bardzo mi się podoba. W 100% zgadzam się z Effy.
    "ludzie każdego dnia wkładają na twarz maski, tylko że w pędzie albo w ignorancji nie zauważamy ich." Będę to cytować wszystkim.

    Zdałam sobie sprawę, że jestem taką Lane i Alexią w jednym. Serio. Jakbym o sobie czytała. Też mam brata. Może nie bliźniaka, ale równie irytującego, jestem taka nieśmiała i mam minę cierpiętnicy (według taty). Mimo że walczę ze swoim wrednym charakterem i chciałabym być bardziej otwarta na ludzi, to uwielbiam Lane i Alexię. W ogóle to zaczęłam lubić Davinę. Znaczy tą w TO, bo ta jest głupia. Wredna. Jak ja. XD

    Rossa najchętniej pogłaskałabym po tej obecnie tragicznie wyglądającej czuprynie i powiedziała "spokojnie, dziecino". Po co ten bulwers? Nazwała go bezmózgim ropuchem. *Hi5, Effy!* Powinien już jej nie lubić. Słodkie jak się chłopak stara. Ale coś mi mówi, że nie warto czekać na ich związek. Czy jakiekolwiek loffki. Chyba że się mylę.

    Nienawidzę tego telefonu i tej klawiatury -.-
    Wybacz wszystkie błędy.
    Miłego dnia!
    xoxo
    ~Liv~

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja pieprze... Dlaczego?! Dlaczego to nie jest książka, kupiona w sklepie, oprawiona w okładkę i napisana od razu w całości?! (przyzwyczaj się, bd to pisać w każdym komie na tym blogu)
    *___* jeśli wydasz kiedykolwiek jakąkolwiek książkę, to natychmiast mi powiedz gdzie ja kupić, stoi?

    Effy... Uwielbiam ją. Uwielbiam takie postacie. Nienacechowane emocjonalnie. A przynajmniej od zewnątrz. Jest taka prawdziwa. Potrafię odnaleźć w niej siebie, bo chociaż jestem jej totalnym przeciwieństwem, to jestem jej kopią. Taki mały paradoks. Jej myśli, jej uczucia, to jak traktuje ludzi dookoła, co o nich myśli, jaka jest wobec swoich bliskich. Prawdziwa- tylko to mi w tej chwili przychodzi do głowy.

    Rossy <3 On jest taki uroczy kiedy zazdrości. Lubię twojego zakochanego Rossa. Narazie nie zapowiada się na takiego 'romantic boy', który będzie mówił swojej lubej jak bardzo ją kocha, później ją skrzywdzić, a później znów jej powie, że ją kocha, a później bd scena +18 (tyle blogów za mną!). To jest po prostu nieszczęśliwie zakochany nastolatek, który kocha swoją siostrę i ma przyjaciela, który "puka wszystko co ma waginę" (a jednak do chwytliwych tekstów neologizmy nie są potrzebne).

    Jeśli jesteśmy już przy Rydel... Swoją drogą wiedziałam, że i ona nie będzie pusta lalą... U ciebie główniejsze postaci mają w sobie coś głębszego. Mam nadzieję, że ktoś jej pomoże. Żeby nie widziano jej jako pustą laskę z osiedla.

    Kojarzysz, że o tych wszystkich "Potterach", "Hobbitach" czy "Igrzyskach śmierci" mówi się, że 'to nie tylko książki'? Cóż, ja wiem, bo je czytam. Ale w tej chwili mogę stwierdzić, że- choć nie znam jeszcze zakończenia i przypuszczam, że historia się nawet nie rozkręciła- ten blog nie będzie dla mnie tylko blogiem. Naprawdę, podziwiam Cię Mika. Ciebie i twój talent <3

    OdpowiedzUsuń