poniedziałek, 4 maja 2015

Rozdział 6.


"Is someone getting the best, the best, the best, the best of you?"


#Lane

Niech mnie ktoś uszczypnie, błagam. Albo wyleje mi na głowę kubeł zimnej wody. Potrzebuję czegoś, co utwierdzi mnie w przekonaniu, że to wszystko jest realne. Kiedy wczorajszego wieczora przekraczałam próg budynku, z którego dochodziła głośna muzyka, nie spodziewałam się, że coś, co brałam za całkowitą katastrofę, okaże się najlepszą nocą mojego życia.
Nie czułam się zbyt pewnie w tłumie rozbawionych nastolatków. Mimo że nie czułam się też zbyt pewnie przy Lexi -  momentami bywała okrutna i wybuchała złością, choć przecież nic jej nie zrobiłam, trzymałam się jej kurczowo. Wypiłyśmy po drinku, rozmawiając o jakichś nieistotnych sprawach - kostiumach, kiermaszu, zbliżającej się wycieczce do Arizony, gdzie mieliśmy w ramach współpracy z jakąś fundacją pomagać biednym ludziom. Później podeszła do nas strasza siostra Lexi, Davina. Uśmiechała się i zwracała się do mnie, jakbyśmy były najlepszymi przyjaciółkami, ale ta jej serdeczność nie była w stanie zamydlić mi oczu. Może nie udzielam się towarzysko, ale znam się na ludziach. Davina należy do tej grupy, która kieruje się do wyznaczonego punktu bez wahania. Nie ma znaczenia ile trupów zostawi po drodze, liczy się cel. Jest w tym bardzo podobna do Kyle'a. Starałam się być dla niej miła i zrobić dobre wrażenie, co, mam taką nadzieję, udało mi się. To nie jest osoba, w której chce się mieć wroga. Lepiej nie narażać się carycy, która schodzi do plebsu.
Miałam dużo czasu na rozmyślania o mojej dość niejasnej pozycji w szkolnej hierarchii i o tym, jak rozwija się moje życie w Littleton, gdy Di zniknęła w tłumie, a Lexi została porwana do tańca. Obserwowałam otoczenie i zauważyłam mojego brata w towarzystwie jakiejś dziewczyny. Przeżyłam szok.
Kyle zawsze miał powodzenie i zawsze otaczał go wianuszek wielbicielek, a on przyjmował ich atencję z zawadiackim uśmiechem. Nigdy nie musiał się starać by być w centrum uwagi. Przy tej dziewczynie stał się całkiem inną osobą - wciąż się śmiał i mówił, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę, a ona, zauważałam to nawet pomimo dzielącej nas odległości, całkowicie go ignorowała. To spoglądanie na Kay'a, żebrającego o odrobinę zainteresowania mogłoby być nawet urocze, ale zbyt dobrze go znam. Jeśli czegoś chce, zawsze to dostaje. Nie ma znaczenia co musi zrobić i jak bardzo jest to złe. A w jego oczach, w jego całej postawie widziałam jedno - chciał jej. Tej niepozornej, milczącej brunetki.
- Co robisz? - Zadrżałam, usłyszawszy za sobą głos brata.
Zamrugałam gwałtownie, wracając do naszej kuchni. A raczej kuchni cioci.
- Kawę - odpowiedziałam pytająco. Nie byłam pewna, co zamierzam zrobić z aromatycznym proszkiem. - Masz ochotę?
Kyle pokiwał głową i usiadł przy stole. Wyglądał jak naburmuszone dziecko, któremu ktoś odebrał zabawkę. Nie musiałam pytać. Wiedziałam. Widziałam blondyna, który stanął między moim bratem, a jego nowym celem.
- Czy dziewczyny lubią chodzić do kina? - zapytał niespodziewanie Kay, podnosząc wzrok znad blatu.
- Chyba tak - odpowiedziałam zaskoczona.
Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego.
- Chyba? - zmarszczył brwi.
- Skąd mam to wiedzieć? - szepnęłam, ukrywając się za ekspresem do kawy.
- Jesteś dziewczyną, Lillane - westchnął mój brat. - Powiedz mi co lubią robić dziewczyny.
To był nierealne. Kyle radził się mnie w sprawach damsko-męskich? Kyle potrzebował MOJEJ pomocy? Kyle potrzebował MNIE?! Nie, to się nie dzieje naprawdę. Lane, chyba za dużo wczoraj wypiłaś.
- Nie wiem - pisnęłam. - Przecież nigdy się z nikim nie spotykałam i nigdy nie byłam na randce.
Mój towarzysz wbił we mnie stalowe spojrzenie, pod wpływem którego zaczęły drzeć mi dłonie. Zawsze, kiedy milczał i tak spoglądał, w jego głowie tworzyły się dziwaczne plany, które wywoływały we mnie napady paniki.
- Ten chłopak z imprezy... - zastanawiał się na głos - ...Carter...
Serce waliło mi jak oszalałe. Nie mieszaj do tego Cartera, błagam! On jest taki miły! I uroczy. I kochany. I inny. I czułam się przy nim taka bezpieczna.
Zabieraj swoje brudne myśli od najlepszego człowieka, jakiego poznałam w tym mieście!
- Carter Montgomery wygląda na miłego gościa. - Brat uważnie mnie obserwował.
Nie miałam pojęcia do czego zmierza ani czego ode mnie oczekuje.
- Taki jest - wymsknęło mi się, nim zdążyłam ugryźć się w język.
- Powinnaś się z nim umówić, Lanie - uśmiechnął się Kay.
Uśmiech. Lanie. On nigdy nie zwraca się do mnie pieszczotliwie. Nie bez powodu. "Lanie" oznacza jedno - ktoś będzie cierpiał. Bardzo. Najprawdopodobniej dużo ktosiów. I czuję, że jednym z nich jest mój wczorajszy partner.
- Kay? - Nie wiem dlaczego to zrobiłam, ale złapałam go za rękę. - Proszę, Carter to dobry człowiek.
Mój brat wybuchnął śmiechem.
- Czyżby mała Lane się zakochała?
Pieprz się.
- Kay, obiecaj, że go nie skrzywdzisz! - puściłam mimo uszu komentarz o zakochaniu. Nie lubię zabawy ludźmi. Szczególnie tej, którą preferuje mój brat. I chociaż zazwyczaj milczę, nie pozwolę krzywdzić kogoś, kto niczym nie zawinił.
- Spokojnie, Lillane, twój kawaler jest bezpieczny - zachichotał Kyle, a ja miałam ochotę wylać mu kawę na głowę. - Carter Montgomery jest kluczem.
- Kluczem? Do czego? - zapytałam, niczego nie rozumiejąc. Co to monstrum uroiło sobie w tej swojej paskudnej głowie?
- Moja kochana Lanie - brat wziął moją twarz w swoje dłonie i spojrzał mi głęboko, głęboko w oczy. - Moja mała siostrzyczko, będziesz grzeczną, pomocną dziewczynką, prawda?
Pokiwałam głową. Nie było sensu się sprzeciwiać. Nie jemu. Nie, kiedy jest tak blisko mnie. Nie, kiedy widzi mój strach.
- Tak myślałem - uśmiechnął się tym swoim wrednym uśmiechem. - Spraw, żeby Carter Montgomery oszalał na twoim punkcie.
Co, do cholery, ma wspólnego z tym wszystkim Carter?!
- Oszalał? - zamrugałam gwałtownie.
- Rozkochaj go w sobie, wiem, że potrafisz. Jesteś taka śliczna.
- Obiecałeś, że go nie skrzywdzisz - szepnęłam.
- Chcę mieć wolną drogę do Effy.
Zrozumiałam. Brunetka na której punkcie mój brat miał obsesję to przyjaciółka Cartera. Poczułam ukłucie strachu. Nie chciałam wbijać temu sympatycznemu chłopakowi noża w plecy, ale propozycja Kay'a kusiła. Bardzo kusiła. Tak cudownie czułam się w nocy. Taka wolna, szczęśliwa. Bezpieczna. I to wszystko dzięki Carterowi, człowiekowi, którego dopiero poznałam. To było takie nierealne!
- Pomogę ci - zdecydowałam.
I wtedy przypomniałam sobie jeszcze coś.
- A co z tym blondynem?
Kyle posłał mi jeden z tych uśmiechów, których nie powstydziłby się Grinch. A później wyszedł, pozostawiając mnie samą z moim strachem. Strachem, który rósł z każdym kolejnym, rozlegającym się na schodach krokiem.

#Ross

- Jer, przestań pieprzyć, wcale nie byłem aż tak pijany - rzuciłem zniecierpliwiony i upiłem łyk piwa, które dla wymęczonego kacem organizmu, było niczym zbawienie. Albo gwóźdź do trumny. Punkt widzenia zależy od punku patrzenia.
- Jasne, to ja tańczyłem z Buttler - prychnął brunet, rozkładając się wygodnie na moim łóżku. - Kto trzeźwy chciałby tańczyć z kimś kto...
- Jeśli rzucisz znowu tekst o lasce na opiatach, którą gwałci podstarzały guru, ostrzegam, że dostaniesz w pysk - przerwałem mu.
- Właściwie to chciałem powiedzieć, że kto trzeźwy chciałby tańczyć z kimś, przy kim zombie jest primabaleriną, ale opiaty by wszystko wyjaśniały. Sekta też. Ta dziewczyna wygląda jak opętana. Odezwiesz się do niej, a ona wbija w ciebie te swoje ślepia, jakby chciała cię przeskanować aż do organów wewnętrzych, żeby zdecydować, który wytnie ci jako pierwszy.
- Jasne.
Nie byłem dziś w nastroju na z dupy wzięte teorie. Miałem kaca. Głównie moralnego.
- Chyba sobie jaja robisz, stary! - wrzasnął Jer, zrywając się z łóżka.
Auć. Głośne dźwięki bolą. Nie. Dziś boli nawet rosnąca trawa. Tak głośno szumi.
- Powaliło cię, kretynie?! - rzuciłem urażony, masując się po skroniach.
- Ross, powiedz, że to tylko żarty! - Mój przyjaciel wyglądał na przerażonego, a ja, choć starałem się przeanalizować krok po kroku ostatnie pięć minut, nie znalazłem niczego, co mogło go tak wzburzyć.
- Czego się tak drzesz, debilu? - zapytałem z miną mówiącą jedno - cierpię.
- Bo mój najlepszy kumpel to idiota! - Jeremy spojrzał na mnie ze zniesmaczeniem.
- Witam w klubie - prychnąłem z ironią.
- Ross, bądź rozsądny! Spójrz na siebie. Jesteś odjazdowym gościem. Jesteś królem szkoły.
- O czym ty pieprzysz, Jer? - Nie czułem się dziś na siłach na błądzenie w gąszczu pokręconych myśli mojego przyjaciela.
- Lecisz na Buttler.
- Chyba cię posrało! - rzuciłem szybko i mało przekonywująco.
Nie powiem, serce mi przyśpieszyło, jak to się mówi w tych durnych programach typu Jerry Springer. Cholera! Sam się czułem jak jeden z uczestników. Byłem przerażony, że Jeremy się o wszystkim dowie. Że wszyscy się dowiedzą.
- Nie pieprz, znam cię, Ross. - Najwyraźniej to dziś nadszedł ten dzień, kiedy styki w mózgu Jera zakliknęły i utworzyły coś, co mogło być inteligencją. - Nie broniłbyś jej bez powodu.
Chcąc zyskać na czasie, upiłem łyk piwa. Spokojnie, Ross. Jesteś błyskotliwy. Poradzisz sobie z tym.
- Jer, bredzisz - pokręciłem głową, udając politowanie. - Po prostu mi jej żal.
- Od kiedy Rossowi Lynchowi jest kogokolwiek żal?
- Myśl, cokolwiek chcesz - wzruszyłem ramionami, bagatelizując sytuację. Najgorsze, co mogłem zrobić, to pokazywać jak bardzo mnie przerażają słowa kumpla. - Tylko pamiętaj, że myślenie nie jest twoją mocną stroną.
Byłem na siebie wściekły. Jestem pieprzonym tchórzem. Po tym, co zrobiłem wczoraj, powinienem spojrzeć w twarz Jera i powiedzieć: "Tak, kocham Effy, a teraz zamknij pysk". Powinienem to wykrzyczeć całemu światu. Ale wtedy stałbym się pośmiewiskiem. Ross, jesteś pizdą. Schowaj twarz w poduszkę i poszukaj smoczka, pieprzony dzieciaku.

#Effy

Śpij, Effy, śpij. Zamknij oczy i zaśnij. I śpij miliony lat. Obudź się, wtedy, kiedy wszyscy skretyniali, przygłupi idioci już zejdą z tego padołu.
- Powiesz mi co się wydarzyło na tej imprezie? - Carter od rana nie dawał mi spokoju, a ja czułam, że zaraz wybuchnę.
Byłam wściekła. Czułam się upokorzona i wpadałam w panikę na samą myśl, że w poniedziałek muszę pojawić się w szkole.
- Nic, Cart - westchnęłam.
Wewnątrz rozpadałam się ze strachu i wstydu, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Wyglądałam jak zawsze - rozciągnięta bluza, dżinsy i trampki, a na twarzy obojętny, niewyrażający niczego wyraz.
- Więc uciekłaś z powodu niczego?
Nie wiem kto wpadł na pomysł zabrania Cartera na nasz co miesięczny wyjazd na ryby, ale dowiem się i ta osoba zginie. Nie miałam ochoty na ten wyjazd, ale dla Ela to było święto na miarę Bożego Narodzenia. Osobiście nienawidziłam tych niedziel, które spędzaliśmy nad jeziorem, zbyt mocno bolała nieobecność rodziców. Zbyt świeże były wspomnienia o wspólnym biwakowaniu. Wiedziałam, że dziadkowi też jest ciężko - jeździć w miejsca, gdzie zabierał swoją małą córeczkę, uczyć Eliasa tego, czego uczył ją, a ona mnie. Ale mimo bólu, robił to. I ja także, choć nieraz bolało tak, że nie mogłam oddychać, zaciskałam zęby, jechałam i udawałam, że świetnie się bawię.
- Po prostu wyszłam. - Wrzuciłam do torby koc i wyszłam przed dom, dając przyjacielowi znak, że rozmowę uważam za zakończoną.
- Eff, wybiegłaś stamtąd, jakby cię goniło stado duchów - Carter nie dawał za wygraną. - Czy ten cały Kyle cię skrzywdził?
Błagam, nie drąż. Pozwól mi zapomnieć o tej pieprzonej imprezie. Jeśli ktoś się dowie, umrę ze wstydu.
- Nie. Uciekłam mu w połowie imprezy. Jest dziwny.
Dziwny, ale używa mózgu, a nie penisa.
- Widziałem, że tańczyłaś z Rossem.
- Mhm - nie byłam w stanie wydobyć z siebie niczego więcej. Pochyliłam się, udając, że poprawiam sznurowadło, a w rzeczywistości chcąc ukryć zdradziecki rumieniec, jaki, jestem pewna oblałby moją twarz. Tak strasznie się wstydziłam. Jeśli z upokorzenia można umrzeć, powinnam już zamawiać trumnę. Ciemną. Dębową. Prostą.
- Przecież ty go nie znosisz. - Najwyraźniej to ten dzień, gdy Carter nie ma zamiaru odpuszczać. Bosko. Czekają mnie godziny tortur.
- Przyczepił się - wzruszyłam ramionami.
Tego dnia niebo było dla mnie łaskawe, z domu wybiegł Elias, krzyczący, że wyruszamy, a kilka sekund po nim pojawił się dziadek. Wsiedliśmy do auta.
- Idę spać - rzuciłam, choć wiedziałam, że nie zasnę. To była tylko asekuracja. Zamknęłam oczy i oparwszy się o ramię przyjaciela, wróciłam myślami do imprezy.

- Potrzebuję powietrza - burknęłam, gdy ballada zmieniła się w jakiś szybszy utwór. Nie czułam się zbyt dobrze. Może to wina alkoholu, ale serce waliło mi jak oszalałe, a na twarzy czułam ciepło zdradzieckiego rumieńca. Nie rumieniłam się nigdy. Nigdy! Próbowałam wyplątać się z objęć Lyncha.
- Zostań - szepnął, przyciągając mnie mocniej do siebie.
Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Miałam ochotę pieprznąć kretyna w ryj i uciec, ale nie chciałam zwracać na siebie uwagi. Nie potrzebowałam zaciekawionych, ironicznych spojrzeń.
- Effy, szukałem cię - podszedł do nas Kyle.
Nie byłam pewna czy się cieszę, bo mogę wreszcie uciec od blond kretyna, czy raczej jestem wściekła, bo będę musiała znowu znosić tego irytującego typa.
- No i znalazłeś - Lynch spojrzał na bruneta. Wciąż przyciskał mnie do siebie i zdecydowanie taka bliskość mi nie odpowiadała. Obecność Kay'a także nie. Ani tych wszystkich, ocierających się o mnie ludzi.
- Muszę się napić - rzuciłam, chociaż wcale nie potrzebowałam więcej alkoholu. Chciałam tylko spokoju.
- Chodź - Lynch złapał mnie za rękę i zaczął prowadzić w stronę stolika. Z dwojga złego, ta forma kontaktu fizycznego odpowiadała mi bardziej. Wszelkie dłonie na biodrach i szepty do uszka wywoływały we mnie napady paniki. Nie wiedziałam jak je traktować.
- Effy, chciałaś wyjść o północy. - Kyle nie opuszczał nas ani na krok. Kiedy podeszliśmy do stolika, to on zrobił dla mnie drinka i podał mi kubek z uśmiechem, którym męczył mnie cały wieczór.
- Daj spokój, koleś - prychnął Lynch. - To nie Kopciuszek.
To była najbardziej dziwaczna sytuacja w jakiej znalazłam się kiedykolwiek. Nie chodziło o to, że nie lubię Lyncha i Kyla, chociaż to także miało wpływ na to, jak odbieram ten wieczór. Spójrzmy na to obiektywnie - dwóch przystojnych, to nie moje słowa, to opinia ogółu, kolesi przepycha się, zabiegając o uwagę kogoś, kogo ogół uważa za dziwadło. Cholera! Ja sama uważam siebie za dziwadło! Ja jestem popieprzonym dziwadłem. I absolutnie tu nie pasuję.
Moi towarzysze, wyjątkowo upierdliwi i irytujący mierzyli się wzrokiem, rzucając w swoją stronę chamskie i bezczelne komentarze. Miałam tego dość. Nie będę brała udziału w tej farsie.
- Bawcie się dobrze - powiedziałam, wypiwszy jednym haustem wódkę.
Korzystając z ich zaskoczenia, wybiegłam z budynku. Przepraszam, Carter, nie dam rady. Imprezy i pogawędki o dupie Maryni to nie mój świat. Starałam się, naprawdę. Ale to zbyt dużo. Zainteresowanie, dziwne akcje, Lynch i jego dłonie. Nie, nie, nie. Ja tak nie umiem. Ja nie chcę!
Biegłam przed siebie, chcąc oddalić się od tamtego miejsca jak najszybciej. Nie zwracałam uwagi dokąd biegnę i chyba tylko jakiś wewnętrzny instynkt sprawił, że wybierałam właściwą drogę. Do Wschodniej Lake Avenue nie było daleko, a ja nigdy nie bałam się ciemności. Zwolniłam, upewniwszy się, że jestem w okolicach mojego osiedla. Nie miałam ochoty jeszcze wracać do domu. Dziadek pewnie jeszcze nie spał i zauważyłby moje roztrzęsienie, a ja nie chciałam się tłumaczyć. Nie wiedziałam, co miałabym mu powiedzieć. Sama nie rozumiałam skąd te drżące dłonie.
Ale nie miałam dokąd iść. Dlatego usiadłam na ławce znajdującej się nieopodal skrętu i podciągnąwszy kolana pod brodę, kołysałam się w przód i w tył. Musiałam przypominać dziecko z chorobą sierocą, ale nawet trochę tak się czułam. 
- Effy?
Gwałtownie podniosłam głowę. W panującej ciszy ten cichutki szept wydawał się krzykiem. Nie wiem dlaczego, ale przyszło mi na myśl wyrażenie "krzyk desperacji". To było głupie.
- Czego? - burknęłam, plując sobie w brodę, że nie poszłam od razu do domu.
- Chciałem się tylko upewnić czy wszystko w porządku. - Blondyn usiadł obok mnie i złapał mnie za rękę, ale nie dałam mu możliwości utrzymania kontaktu. Zerwałam się z ławki i, chcąc zachować resztki godności, spojrzałam na niego z pogardą.
- Cokolwiek zamierzasz, daruj sobie. Nie mam zamiaru brać w tym udziału.
- Nie rozumiem? - teraz to on się zdziwił.
- Zachowaj swoje gierki dla kogoś innego - zignorowałam jego słowa i odwróciwszy się, zaczęłam iść w stronę domu.
- Nie chcę nikogo innego! - chłopak dogonił mnie i szarpnął za ramię, odwracając moją twarz w kierunku swojej. Dzieliły nas centymetry i taka odległość zdecydowanie mi nie odpowiadała.
- Chcę ciebie, Effy - powiedział z jakimś ciepłem w głosie, a później, nim zdążyłam w ogóle przyswoić tę informację, pocałował mnie w policzek i odszedł.

- Elizabeth? - głos dziadka wyrwał mnie z zamyślenia. Poczułam, że się rumienię i przegryzłam wargę. Wstyd przygniatał mnie do ziemi.
- Tak? - zapytałam, spoglądając niepewnie to na dziadka, to na Cartera.
- Pytałm czy masz na coś ochotę, dojeżdżamy do stacji benzynowej.
Pokręciłam przecząco głową.
- Mała, co jest? - Cart przyglądał mi się zmartwiony.
Zostaliśmy sami w aucie. Ta troska w oczach przyjaciela, wyniszczające mnie rozmyślania, niepewność, strach, to wszystko jakoś dziwnie na mnie wpłynęło.
- Zabijesz kogoś dla mnie? - zapytałam i mocno wtuliłam się w bruneta, zastanawiając się, kto zagraża mojemu pancerzowi bardziej - Kyle czy Lynch?

#Rydel

Miliardy maleńkich igiełek wbijanych w mój mózg - właśnie to czułam, gdy sen odpłynął, a ja próbowałam otworzyć oczy. Drapało mnie w wysuszonym gardle, a na języku czułam smak wymiocin. Jęknęłam, starając się unieść powieki, ale były takie ciężkie, takie ciężkie. Jak z ołowiu. Udało się dopiero przy siódmej próbie. Nawet mruganie bolało.
Zerknęłam na sufit. Odrapana, biała farba i jakieś brudne zacieki.
Gdzie ja, do cholery, jestem?
Chyba w piekle.
- Cześć, laleczko.
Mój wzrok podążył w kierunku, skąd dochodziło źródło dźwięku. O framugę opierał się jakiś mężczyzna w poplamionym kawą i tłuszczem tshircie, równie brudnych dżinsach i flanelowej, rozerwanej na lewym łokciu koszuli. Wyglądał na jakieś trzydzieści, może trzydzieści pięć lat i brakowało mu jednej górnej jedynki. Poczułam obrzydzenie.
- Potrzebuję aspiryny. - Moje usta z trudem formowały dźwięki.
Gdzie jest Tyler? I Jessica? I Matt? I Bran? I ta blondyna, którą pukał Bran? Gdzie ja jestem? Kim jest ten oblech, który właśnie splunął na podłogę?
- Jasne, księżniczko - rzucił facet, a ja z trudem uniosłam się do pozycji siedzącej. Natychmiast tego pożałowałam. Poczułam ból w całym ciele, a wymioty podeszły jeszcze bliżej. Czułam, że zaraz umrę.
- Dasz radę, Delly - szepnęłam do siebie i znalazłam w sobie siłę, by wygrzebać się z tej śmierdzącej potem i alkoholem pościeli. I wtedy przeżyłam kolejny szok. Byłam naga. To musi być zły sen. Nie ma innego wyjaśnienia. To koszmar. Wytwór ogłuszonego alkoholem i narkotykami umysłu. Zaraz się obudzę. Na pewno. Obudzę się. Zwymiotuję, a Rossy przyniesie mi proszki przeciwbólowe i wodę. A później przyjedzie Jess i reszta. I będziemy się bawić całą noc. Tak. To tylko sen.
Ale to nie był sen.
Nie mogąc dłużej zapanować nad rewolucją w żołądku, zwymiotowałam wprost na podłogę, która była tak zasyfiona, że kałuża wymiocin nie robiła większej różnicy. Rozglądając się za czymś, czym mogłabym przepłukać usta, zauważyłam moją sukienkę i moją torebkę. Odmówiłam cichą modlitwę do Boga i ignorując ogłuszający ból głowy, wsunęłam ją na siebie. Poczułam się pewniej, czując znajomy, przyjemny materiał na moim ciele.
Cholernie się bałam. Tego obleśnego, brudnego menela i tego, w jaki sposób się znalazłam w jego mieszkaniu. Ale nie czekałam na odpowiedź. Z trudem otworzyłam okno, najwyraźniej nie było używane od bardzo, bardzo dawna i wychyliłam się, chcąc sprawdzić odległość dzielącą mnie od ziemi. Miałam szczęście, mieszkanie, w którym przebywałam znajdowało się na parterze.
Usłyszałam w korytarzu kroki, ale nim do pokoju wszedł ten oblech, wyskoczyłam przez okno i zaczęłam biec. Poranione stopy bolały. Jak przez mgłę pamiętałam, że wyrzuciłam wczoraj buty za siedem tysięcy dolarów, prezent urodzinowy od taty. Pamiętałam pomost i rzucanie kamieniami w butelki. I kokainę, którą załatwił Tyler. I chociaż starałam się skupić ze wszystkich, w tym momencie dość nadwyrężonych sił, niczego więcej nie byłam w stanie sobie przypomnieć. I nie byłam pewna, czy w ogóle chcę sobie to przypominać.
- Gdzie ja jestem? - szepnęłam, zatrzymując się obok czegoś, czego nazwa brzmiała "U Halla".
Kompletnie nie kojarzyłam tej okolicy. Wyjęłam z kieszeni telefon. Trzynasta. W alkoholowo-narkotykowym amoku straciłam jakieś piętnaście godzin.
- Super - jęknęłam.
Miałam siedem nieodczytanych wiadomości. Kliknęłam w pierwszą.
"Dell, zax.sta imoeza!" - donosiła z Denver pijana Sue.
"Gdzie jesteś?" - Ross, jak zawsze, taki opiekuńczy.
"Delly, nie licz na mnie, jeśli znowu coś odwalisz." - A to wkurzony Ross.
"Mówię poważnie." - Jeszcze bardziej wkurzony Ross.
"Gdzie jesteście?" - W końcu coś, co mnie zainteresowało. Wiadomość od Brana wysłana dwadzieścia minut po drugiej.
"Gdzie Jess?" - Sama chciałabym wiedzieć, Matt.
"Dell, gdzie wy, do cholery, jesteście?!" - Wkurzony Tyler.
Okay. Jess i ja gdzieś poszłyśmy. Tylko dlaczego? I gdzie jest Jessica? I gdzie ja jestem?
- Taxi! - krzyknęłam, widząc oznakowany samochód.
Zatrzymał się, a ja z ulgą usiadłam wewnątrz.
- Wschodnia Lake Avenue - poprosiłam.
Zauważyłam zniesmaczone spojrzenie kierowcy i wyjątkowo nie poczułam się urażona. Widziałam swoje odbicie w lusterku. Bosa, brudna, kusa sukienka, rozmazany makijaż, przekrwione oczy, rozczochrane, posklejane włosy. No i odór alkoholu.
Zerknęłam do torebki. Nie miałam przy sobie ani dolara.
- Bądź w domu - pomyślałam, wybierając numer.
- Rossy! - zawołałam ucieszona, gdy odebrał. - Potrzebuję pieniędzy, wytłumaczę ci wszystko w domu.
Rozłączyłam się, nim zdążył zaoponować.
Nie miałam pojęcia co mu powiem. Nie wiedziałam co się stało. Wiedziałam jedno - nikt nigdy nie pozna szczegółów tej nocy. Nikt. Nawet ja.

____________________

Hiya, Cukiereczki!

Tak, wiem, rozdział miał malutką obsuwkę. 
Zastanawiałam się czy w ogóle ktoś to zauważy.
I, o dziwo, tak.
Zaskakujące.

Tak, wiem, mam wpierdol za Nejfa.
I za Dell.
I w imię zasad 

Pozdrawiam ja i światła pozycyjne, mijania, przeciwmgielne, dim dip i co tam jeszcze jest. 
#studyhard

Do następnego!

m.

  

4 komentarze:

  1. Patrzcie ją, jaki jasnowidz. No kto by się spodziewał, Mikula, że masz talenty prorocze? Przecież skąd też ty mogłaś wiedzieć, że dostaniesz opierdol? Boża łaska? Laczkowe fatum? Sprzęgło i jedynka? Kupa Wacka pod moim fotelem? Wyrwane źdzziebełka trawy podczas anulkwych sobotnich wyznań?
    Feelilng guilt as hell, bo się dzisiaj nawpierniczałam, słuchając Show Me Love, piszę jeden z jakże niewielu na tym blogu mych komentarzy. Korzystaj z mej łaski, gdyż jestę na komputerze.
    #szpan #fejm #hajssięzgadza #niebójnicopierdolidzie

    Nathan. Sykes. Nathan James Sykes. Szmato wredna. Kyle, Kay, sraj, pata taj. A w ryj chcesz? Maczugą? Albo sprzęgłem?
    CO TY, DO CHOLERY, ROBISZ ZE SŁODKIEGO CHŁOPCA Z LOKAMI? NO CO? NO CHOLERA, SZMATO JEDNA.
    MÓJ SAJKS. MÓJ MĄŻ TRZECI. KOCHANY.
    ASDSBNBFB.
    W RYJ MASZ. HAMULCEM, A CO.

    DALEJ.
    TU BEZ HEJTU, BO RYDEL W WERSJI PUSZCZALSKIEJ SZMATY TO PRECJOZO NAD PRECJOZAMI BLOGÓW O R5. TUTAJ MASZ LAJKA, SRAJKA, INSTAGRAMOWE SERDUSZKO.
    DABYL, KURWA, TAP. I JEDZIEMY DALEJ.

    Żeby nie było tak źle, tu ci błysnę promyczkiem pochodzącym ze świateł mijania. Te stop są za czerwone D:
    Pov Effy. Przezacny, kochanie, ale nie oddzieliłaś akapitem wspomnienia, przez co miałam lekki majndfak (y)

    Wracając do opierdolu...
    MOŻE TO DZIWNE, ALE DOSTAJESZ OPIERDOL ZA SCENKĘ REFFY. NO WEŹ. TAK NIE MOŻNA. ZGŁASZAM SPRZECIW, A KUKIZ CIĘ ZA TO WYTARGA PO DYWANACH RUSKICH I ZAJEDZIE POD CZOŁGAMI. JAK, KURNA, NO JAK MOŻNA PRZERWAĆ W TAKIM MOMENCIE?
    NO WEŹ.
    NAWET JA PO WYZNANIU MIŁOŚCI HASAŁAM Z LUJEM PO ŁĄCE I LASACH PRZEZ KOLEJNE 20 MINUT, GADAJĄC O UPOŚLEDZONYCH RYBKACH, WZROKU FAGASA I PLUSACH BYCIA RYBKĄ, NIE WSPOMNĘ O DZIURZE W MOŚCIE I NEMO AKA BALETNICY.
    NO WEŹ. DAŁABYŚ JAKIEŚ 'Baju, Effy, do juterka.' LUB "Widzimy się jutro, Effy."
    AAAAALE NIE. BO PO CO, HĘ? LEPIEJ NAS TU DŹGAĆ PATYKIEM OD SPRAWDZANIA OLEJU. NIE?
    WEŹ. IDŹ SIĘ BUJAJ NA DZYNDZLACH W JAPKACH.

    E. Zaraz. Wracając do Kajla... Ty. Co ty masz zamiar odpierdolić z Lane i Carterem?
    Aj si ju, kapciu niewyżyty, ty nieposkładana kartko, niezapisany kalendarzu, siniaku na czole ty.

    Kończąc światełkiem w tunelu prosto ze świateł awaryjnych, chcę ci rzec iż blog ten to kierunkowskazy bloggera. To się aż chce czytać i ciężko jest się oderwać od tych popieprzonych literek, wredna kupo.
    Wiesz, że masz ładny szablon, nie? No. Uszanuj, kurwa mać, daj coś w zamian i nie rób z męża mego psychopaty, co? :'')))

    Pozdrawiam, Anula.
    #maszwpierdolitak #laczkiforewa #kisskiloffkiforewerki #mhrrr

    OdpowiedzUsuń
  2. No niezle.
    Wpadlam na tego bloga dzisiaj. Kiedys przeczytalam pierwszy rozdzial i zgubilam link, a dzisiaj jakims dziwnym trafem go znalazlam xD
    Teraz postaram sie nadrobic reszte.rozdzialow.
    Nie wiem co sie dokladnie dzialo wczesniej, ale z tego rozdzialu wynika, ze baaaardzo duzo. Hahah
    Prawie wszyscy pijani...
    Melanz byl niezly. No nie powiem :P
    Czekam na nastepny i zabieram sie za czytanie poprzednich.
    Caluski od Tajemniczej ;**
    Ps. Zapraszam do siebie. Mam nadzieje ze wpadniesz
    r5-my-love-story.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Ania bardzo trafnie użyła kilku przymiotników, których ja nigdy w życiu nie odważyłabym się użyć.
    Więc oszczędzę sobie syndromu Stormie i stawiania miliona wykrzykników oraz znaków zapytania.

    Albo nie. Jednak nie.

    Hi5, Sparrow!
    PRZESTAŃ ROBIĆ PSYCHOPATĘ ZE SŁODKIEGO NEJFENA. ON JEST UROCZYM CHŁOPCEM ŚPIEWAJĄCYM "AND I LOOOOOVE YOOOUUU MOOOOOOORE". ALE PRZEZ TO, ŻE JEST TAKI UROCZY, KAŻDY GO UWIELBIA, A ON JEST DZIIIIIWNY. PRZERAŻAJĄCY.
    I TAK GO UWIELBIAM NA TYM BLOGU <3

    Tak samo jak Lane. Czy ona nie może wziąć... Zapomniałam, jak to się nazywa... Wałka do wałkowania ciasta i przypierdzielić bratu aż zacznie liczyć gwiazdki?
    Wafel jest uzależniający. Szczególnie wątek Lane i Kay'a oraz Cartera. Mogłabyś szybciej dodawać rozdziały. Ja już chcę wiedzieć. XD Ale rozumiem, że budujesz takie napięcie, żebyśmy byli jeszcze bardziej ciekawi.
    Nie mogę się doczekać Lane i Cartera. So excited! Już zaczynam ich szpiować. Hahahaha

    Zgadzam się ze Sparrow odnośnie Rydel. Oczywiście, że się o nią martwię, ale... Podoba mi to, jak ją opisujesz. <3

    SZYSTKO MI SIĘ PODOBA! <333
    xoxo
    ~Liv~

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham twojego bloga, mam nadzieję że Eff przekona się do Rossa i z niecierpliwością czekam na następny rozdział :))

    OdpowiedzUsuń