czwartek, 14 maja 2015

Rozdział 7.

"I don't even know if I believe
everything you're trying to say to me..."



#Lexi

Szmata. Zdradziecka szmata. Niewdzięczna, zdradziecka szmata, kąsająca rękę, która ją karmi. Ta idiotka byłaby nikim w tej szkole, gdybym nie wyciągnęła do niej pomocnej dłoni! To ja, nikt inny, tylko ja, wciągnęłam ją do towarzystwa! To ja zabrałam ją na halloweenową imprezę! To ja zapoznałam ją ze wszystkimi, którzy się w tej szkole liczą! To ja zapewniłam jej wsparcie i atencję Daviny! A ona jak mi się odwdzięcza?! Przymilaniem się do chłopaka, który mi się podoba!
Wiedziałam, że te niewinne pozy i przestraszone oczka to tylko element strategii. Zrób z siebie ofiarę, poderwij najfajniejszego faceta w szkole. Twoje niedoczekanie, panno Maddison. Przejrzałam cię. Ta naiwna buźka skrywa niezłe ziółko. Myślisz, że uda ci się omotać Cartera? Nie bądź głupia.
Od Daviny nauczyłam się jednego - nigdy nie lekceważ przeciwnika.
A ty mnie zlekceważyłaś. Przygotuj się na sromotną porażkę. Nikomu nie pozwolę odebrać mi Cartera. Żadna laleczka z wielkiego miasta nie pokrzyżuje mi szyków. Choćbym miała sprzedać duszę diabłu, ten chłopak będzie mój!
- Jeśli skończyłaś wyżywać się na tej pomarańczy, pościeraj blat, czekam na Annę i Meredith. - Do kuchni weszła Davina. Rzuciła mi rozbawione spojrzenie i nalała sobie soku. Ze zdumieniem odkryłam, że zajęta nieprzyjemnymi myślami, raz po raz wbijałam nóż w owoc, którego całkowicie zmasakrowane szczątki leżały rozrzucone po całym stole.
- Di... - Nie byłam pewna czy chcę wtajemniczać siostrę w swoje miłostki. Umarłaby ze śmiechu. Albo skompromitowałaby mnie na oczach Cartera, twierdząc, że to dla mojego dobra, bo on nie jest mnie wart. Może lepiej porozmawiać z Anną? Tylko że ona jest momentami taka naiwna i głupio dobra. A Davina to swoisty ekspert. I w dziedzinie chłopców, i zemsty. Szczególnie zemsty. Tej planowanej na zimno, która podobno smakuje najlepiej.
- No co, mała? - zapytała siostra, podsuwając mi ściereczki. Miała dziś wyjątkowo dobry humor. Podejrzewałam, że ma to związek z tym szkolnym wyjazdem do Arizony. Co roku szkoła w ramach współpracy z lokalnym oddziałem fundacji "Nowy dom" wysyłała grupy uczniów do budowy domów pod okiem fachowców. Davina nie cierpiała takich rzeczy, gardziła biedakami i nie obchodził jej los pokrzywdzonych przez huragany czy inne katastrofy. Zgłosiła się na ten wyjazd dopiero, gdy okazało się, że jedzie cała elita - Ross, Jeremy, Parker, Scott, Michael, a nawet Kyle Maddison, brat tej zdradzieckiej suki. A Di uwielbiała pławić się w podziwie i nie przepuściłaby żadnej okazji by zarzucić swoje macki na Rossa. Podkochiwała się w nim od dawna, a on kompletnie ją ignorował. Nie tylko ją. Ignorował wszystkie dziewczyny. Seks bez zobowiązań? Owszem. Związek? Puknij się w główkę i posłuchaj jak echo odpowiada. Ale Davina się nie poddawała. Czaiła się i obserwowała sytuację, tworząc plan ataku.
- No bo jest taki chłopak - zaczęłam.
Postanowiłam zwierzyć się siostrze. Kto, jeśli nie królowa udzieli mi jakichś wskazówek?
- Carter Montgomery? Serio? - szatynka uniosła brew, a ja tylko wzruszyłam ramionami. 
Dla jednych był to tylko bogaty chłopak, jeżdżący szpanerskim, drogim autem. Dla drugich wierny towarzysz tego dziwadła, które z nikim nie rozmawiało. Ja widziałam w nim coś więcej. Kryło się w nim tyle dobrych uczuć. Ktoś, kto z taką czułością opiekuje się takim stworem jak Effy Buttler, musi być dobrym człowiekiem.
- Moja droga siostrzyczko - Davina spojrzała na mnie uważnie. - Czas żebyś dorosła.
- Dorosła? -powtórzyłam niepewnie. 
Nie zawsze nadążałam za żywym umysłem Di.
- Wiesz w jaki sposób niektóre gatunki drapieżników iniciują etap przejścia w dorosłość?
Pokręciłam głową. Chciałam rady, nie lekcji biologii.
- Zabijają słabszych.
- A co to ma wspólnego z Lane Maddison? - Przecież jej nie zabiję. To jakieś bzdury.
- Wszystko, Alexio, wszystko. Pora na twój rytuał przejścia.
Okay. To wciąż brzmiało jak brednie. Davina chyba zauważyła, że niewiele rozumiem z jej wywodów, bo spojrzała na mnie uważnie i położyła mi dłoń na ramieniu.
- Jesteśmy drapieżnikami, Lexi, zniszczymy każdego kto stanie nam na drodze.
- Ale jak?
- Sprawimy, że będzie cierpiała tak bardzo, jak nigdy dotąd.
Na twarzy mojej siostry pojawił się uśmiech, a ja mimowolnie go odwzajemniłam. Davino, miałaś rację, zemsta to wyśmienita potrawa. Poproszę podwójną porcję!

#Carter

Spoglądałem na najsłodszą twarz świata, zastanawiając się, jak to możliwe, żeby w tak drobnej postaci mogło się ukrywać tyle smutku i strachu.
Kiedy po imprezie halloweenowej i powrocie z niedzielnego, rodzinnego wyjazdu nad jezioro z panem Morganem i rodzeństwem Buttler, zadzwoniłem do Lane, nie sądziłem, że będzie chciała się ze mną zobaczyć. Nie łudziłem się, że kilka wspólnych tańców i drinków przekonają ją do mojej osoby. Już na pierwszy rzut oka było widać, że jest nieufna, a jednak, kiedy zadzwoniłem i zaproponowałem spacer, zgodziła się niemalże od razu. Chyba po raz pierwszy tak bardzo ekscytowałem się spotkaniem z dziewczyną. Jedyne, co mnie martwiło to dziwne milczenie Effy. Nie chciała mi wyznać co stało się na imprezie, ale coś musiało się wydarzyć, bo na samą wzmiankę o niej prychała gniewnie i oferowała mi swoją kolecję komiksów Marvela, czyli coś, co pierwsze ratowałaby z płonącego domu, za zabicie, cytując: "tego skretyniałego frajera, pieprzonego idioty i luja, myślącego, że jest bóg wie kim". Nie miałem pojęcia o kogo chodzi, ale krąg podejrzanych zamykał się na dwóch osobach - Kyle'u Maddisonie i, o zgrozo, Rossie Lynchu. Czego od mojej Effy mógł chcieć ten rozpieszczony pozer? Wiedziałem jedno - jeśli spróbuje się zabawić jej kosztem, nie znajdzie takiej dziury, gdzie mógłby się ukryć. Choćbym miał wydać na to tysiące dolarów, zatruję mu życie.
Ale dziś nie myślałem o pozbawieniu Rossa zębów, jąder czy kończyn. Dziś skupiałem się na tym, że tuż obok mnie, na kocu siedzi Lane ubrana w zwiewną białą sukienkę w kwiatowy wzór i zielony płaszczyk, rozświetlający czekoladę jej oczu. Początek tegorocznego listopada okazał się zaskakująco ciepły i słoneczny. Miało się wrażenie, że czas się cofnął i znów panuje wiosna. Tylko chłodny wiatr wiejący raz po raz uświadamiał, że jedyna wiosna na jaką mam szansę to ta, budząca się powolutku w moim sercu.
Może to żałosne, ale zabrałem Lane na spacer i piknik. Jakąkolwiek inną laskę zabrałbym po prostu na hamburgera i do kina, ale ona była inna. Zasługiwała na coś więcej. W tych wszystkich książkach, które tak namiętnie czyta Eff, zawsze są romatyczne pikniki na ukwieconych łąkach. Może od śmierci Jane Austen i sióstr Bronte upłynęło trochę czasu, ale hej, romantyzm jest nadal w modzie!
- Pięknie tu - uśmiechnęła się brunetka, rozglądając się po polanie.
Miała rację. Drzewa tworzyły coś na kształt okręgu, który z jednej strony zamykała odnoga jeziora. Uwielbialiśmy się tu bawić z Eff, kiedy byliśmy dziećmi. To miejsce było taką naszą tajemnicą. Czasami braliśmy koc i milcząc, spędzaliśmy tu długie godziny.
- Lubię tu przychodzić - pokiwałem głową.
- Zabierasz tu wszystkie dziewczyny?
Czyżby pod tym wesołym tonem ukrywała się nutka zazdrości i zainteresowania?
- Nie. Jesteś jedyną dziewczyną, którą tu przyprowadziłem - odparłem zgodnie z prawdą. W końcu Effy to nie dziewczyna. Nie w takim kontekście. Dla mnie jest trochę jak facet z cyckami.
- Naprawdę? - zdziwiła się Lane. - Myślałam, że dziewczyny lubią takie miejsca. Skradłbyś serce każdej z nich.
- Może do tej pory nie chciałem skraść żadnego serca? - powiedziałem nim zdążyłem się zastanowić. Nie chciałem jej zawstydzać, ale czułem się przy niej tak swobodnie, że szczere, choć niekoniecznie takie, które powinno się mówić głośno, odpowiedzi wydostawały się z moich ust.
- Wybacz, nie chcę, żebyś pomyślała, że jestem jednym z tych napalonych nastolatków - dodałem szybko, widząc czerwień na jej policzkach. - Bo nie jestem. Czasami bywam, ale nie teraz. To znaczy wiesz...
Gratulacje, Cart, pogrążasz się coraz mocniej.
Ku mojemu zdumieniu, brunetka wybuchnęła śmiechem.
- Lubię kiedy się śmiejesz - przyznałem.
- Chyba nie robię tego zbyt często.
Wyszczerzyłem się, wywoływanie radości u smutnych, skrzywdzonych dziewczynek to coś w czym jestem najlepszy. Mam w tym długą, wieloletnią wręcz praktykę.
- I wcale nie myślę, że jesteś jednym z tych napalonych nastolatków.
Lane zadrżała na zimnym wietrze. Zdjąłem z siebie kurtkę i dokładnie opatuliłem nią moją towarzyszkę. Posłała mi pełne wdzięczności, ale również zdumienia spojrzenie. Najwyraźniej nie była przyzwyczajona do takiego zachowania. Dla mnie to było coś normalnego. Od dziecka wychowywałem się z Effy, więc wiedziałem jak powinienem traktować dziewczyny - tak, jak chciałbym, żeby była traktowana ona.
- Przyglądałam ci się, widzę jak traktujesz innych, jak traktujesz mnie. - Brunetka poprawiła zsuwającą się kurtkę i mocno się w nią wtuliła. - Jesteś troskliwy, otwarty i szczery. Niczego nie udajesz, nawet jeśli to kogoś może zawstydzić. Jesteś dobrym przyjacielem, Carter. I wspaniałym człowiekiem.
Dziewczyna zamilkła i przez moment zerkała na mnie niepewnie, jak gdyby walczyła z własnymi myślami.
- Przepraszam, Carter - szepnęła ze smutkiem. - Przepraszam, że wciągam cię w bagno.

#Rydel

Każdy z nas ma taką szufladkę w swojej duszy czy w swoim umyśle, do której nie dopuszcza absolutnie nikogo. Wrzuca tam najgorsze sytuacje ze swojego życia. Te kompromitujące, te smutne, te, które wywołują rumieniec wstydu, te, w które nam samym trudno uwierzyć. Ukrywamy tam wszystko co nas boli, zawstydza i w jakiś sposób na nas oddziałowuje. Niektórzy z nas, kiedy leżą w cichym pokoju, czekając na sen, otwierają tę szufladkę i analizują, zastanawiając się, co się dzieje. Część z nas nie zagląda do niej nigdy, bojąc się zderzenia z ukrytymi tam wspomnieniami. Boimy się zobaczenia na ogromym ekranie naszego jestestwa, tego kim jesteśmy. Boimy się myśli: "Cholera, człowieku! Co się z tobą stało?! I kiedy?!" Ale takie myśli pojawiają się nawet wówczas, gdy jak ja, wszystkimi sposobami blokujesz tę szufladę. A kiedy boli cię istnienie, nie pomogą ani strzykawki, ani alkohol.
- Wszystko w porządku, mała? - głos brata wyrwał mnie z zamyślenia.
- Tak - pokiwałam głową, chociaż nic nie było w porządku.
Rozpadałam się wewnętrznie i marzyłam o tym żeby pochłonęła mnie ziemia.
- Na pewno? Wyglądasz jakby coś cię gryzło. - Ross usiadł na kanapie, na której leżałam owinięta w koc i bez zainteresowania wpatrywałam się w ekran telewizora.
Najbardziej gryzło mnie to, że nie byłam pewna co stało się halloweenowej nocy. Nie mogłam nikogo zapytać, to by zniszczyło moją reputację. Nie mogłam nikomu także wyznać, gdzie i w jakim stanie obudziłam się rano, znajomi umarliby ze śmiechu, a ja spadłabym z piedestału królowej imprez i dobrej zabawy. A na to nie mogłam pozwolić. Ross coś podejrzewał, w końcu to on wyciągał moje wymiotujące zwłoki z taksówki i przepraszał kierowcę, wręczając mu trzycyfrowy napiwek. Ale nawet Ross nie wiedział. Zbyłam go śmiechem i typowym tekstem o ponoszącym melanżu. Tylko co innego, kiedy melanż poniesie cię do Kentucky, a co innego, gdy poniesie cię do łóżka obleśnego, śmierdzącego menela.
- Braciszku, mam kaca jak stąd do Waszyngtonu, to jedyne, co mnie gryzie - rzuciłam ze śmiechem, tłumiąc w sobie potrzebę wyrzucenia z siebie wszystkiego. - A nie, jeszcze referat o baroku. Powinnam go napisać już wieki temu.
Fakt, miałam kaca, ale aż tak mocno mnie nie męczył. Wczoraj razem z Jess i chłopakami wypiliśmy tylko kilka butelek. No i studencka popijawa miała jeden plus, mgliście zaczynałam poznawać szczegóły imprezy, o której wolałabym zapomnieć na wieki. Jess i ja poszłyśmy szukać toalety i nie wróciłyśmy. Jessica odnalazła się śpiąca na jakimś poboczu, po mnie ślad zaginął. Skłamałam, że to Ross zaciągnął mnie do domu, bojąc się drążenia tematu. Miałam i nie miałam ochoty go drążyć. To tak jak z bolącym zębem, do którego wciąż powraca język. Wiemy, że boli i będzie bolało, ale w jakiś masochistyczny sposób chcemy tego bólu.
- Dell, przecież cię znam - mój brat nie dawał za wygraną.
Cicha melodia dzwonka wdarła się w tę scenę rodem z telenoweli. Zerknęłam na telefon - wiadomość od Brana czy mam ochotę wyskoczyć na piwo. Nie mam, ale Rydel Lynch nigdy nie odmawia.
- Rossy, kochanie, pożyczyłbyś mi trochę pieniędzy? - zapytałam przymilnie.
Rydel Lynch, królowa imprez wraca do gry!

#Effy

Góra-dół, góra-dół, góra-dół...
Z całych sił starałam się skupić na rytmicznych ruchach huśtawki, ale chociaż z całych sił zaciskałam dłonie na metalowych obręczach, nie mogłam powstrzymać napływających myśli. I nawet nie chodziło o fakt, że się pojawiają. Byłam przyzwyczajona do zżerających i niszczących mnie rozważań. Chodziło o to, że nie rozumiałam, co dzieje się w mojej głowie i w moim życiu. Czułam się tak, jakby to ktoś inny, nie ja uczestniczył we wszystkich wydarzeniach, a prawdziwa Elizabeth Buttler stoi z boku i przygląda się temu z niepewnością i zniesmaczeniem. Tylko, że nie było dwóch Effy. Była jedna. Totalnie rozpieprzona. I nie mogłam udawać, że mnie to nie rusza. Przez całe moje nastoletnie życie kierowałam się zasadą, że cokolwiek się dzieje, cokolwiek jest, niech sobie będzie, niespecjalnie mnie to uwiera. Kontrolowałam wszystko, udając, że wcale tego nie robię. Bo ta kontrola, ta pieprzona kontrola wszystkiego co się dzieje dookoła mnie była jedynym, czego mogłam się trzymać żeby kompletnie się nie rozpaść. Ale nagle mój świat wypadł mi z rąk i chyba przejął go jakiś upośledzony człowiek z syndromem wiecznego okresu. Nie kontrolowałam niczego i to mnie przerażało. Otworzenie oczu i wstanie z łóżka znów stało się wyczynem na miarę zdobycia murów Jerycha.
Normalni ludzie budzą się z ekscytacją, co też może przynieść im kolejny dzień, jakie wyzwania i niespodzianki ich czekają. Ale ja nie pamiętałam co co znaczy być normalną. Przerażało mnie, że każdy mój dzień przestał wyglądać identycznie i że nie można go włożyć w ramy wyliczone aż do sekudny.
- Cześć, Effy!
Podniosłam głowę bez cienia zainteresowania. O płot oddzielający mój ogród od posesji Lynchów opierał się ten przygłup, Lockwood. Uniosłam brew i go zignorowałam.
- Dobrze się bawiłaś na imprezie?
Zamknijże się w końcu! Miałam ochotę rzucić się z nożem na każdego, kto chociażby wspomni o tej katastrofie. Wycięłabym sobie dziurę w policzku, gdyby to mogło wymazać ten pocałunek. Ale nawet poćwiartowanie całego Littleton, włączając mnie, oczywiście, nie mogło wyrzucić z mojej głowy spojrzenia i tonu Lyncha, kiedy odchodził.
"Nie chcę nikogo innego! Chcę ciebie, Effy!" Dlaczego nie potrafię przestać o tym myśleć?! Przestań, głupia! Ludzie są źli i potrafią tylko niszczyć.
- Ross, twoja dziewczyna nie jest dziś zbyt rozmowna -  poskarżył się Jeremy.
Blondyn stał obok niego. Podniosłam wzrok i odważnie spojrzałam mu w oczy. Co powiesz teraz, panie Lynch? Czy powtórzysz to przy kumplu?
- Daj spokój, Jer - prychnął chłopak, odwracając się od płotu. - Wytrzeźwiałem.
Widzisz, Effy? Miałaś rację. To tylko głupia gra głupiego gówniarza bawiącego się innymi. W moim świecie ludzie dzielą się na dwie grupy - rodzina i przyjaciele oraz osoby, które trzeba tolerować, bo wymagają tego okoliczności. Lynch nie należy do żadnej z tych grup, więc przestań się przejmować. To wcale nie zabolało. Nie mogło. Ktoś, kto dla ciebie nie istnieje nie może cię skrzywdzić.



_______________________________

Hiya, Maluszki!

Rozdział numer siedem, jak ten czas leci, dopiero publikowałam prolog.
Jeśli o czasie mówimy, może ktoś chce sprzedać kilka godzin doby?
Chętnie przygarnę!

m.

2 komentarze:

  1. Pierwsza! Yay!
    Ross to idiota! Uwielbiam go, ale serio żeby udawać przy kumplu? Niech on się nie dziwi, że Effy go nie chce.
    Effy słoneczko on Cię kocha, ale jest tchórzem. Uważaj na Ky'a (chyb tak on się nazywał). Biedactwo zaczyna się zakochiwać, a Ross to psuje.
    Carter... Nie wiem co z tego wyniknie, ale niech nie zostawia tej biednej dziewczyny, bo jej brat to potwór i to nie taki miły tylko wredny, złośliwy potwór jak Di.
    Lexi ona jest straszna. Myślałam, że będzie miła. Chociaż rozumiem czemu jest zła, odbicie chłopaka jest złe. Tylko halo kochana nikt nie wiedział, że on Ci się podoba!
    Czemu 10 dni jeszcze trzeba czekać :C
    Jak oddam Ci kilka godzin to napiszesz szybciej? :D
    Pozdrawiam i Ściskam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ross! Ty debilu! Czemu jesteś takim tchórzem, no?
    Smutam
    Jakoś się nie dziwię czemu Effy chce zapomnieć o tym co się zdarzyło na Halloween.
    Myślałam, że Lexie będzie fajna, miła, że pomoże Lane. Ale nie, bo po co?! Choć z drugiej strony wiedziałam, że tak będzie.
    Ciekawe co się teraz stanie z Carterem i Lane. No, bo ona mu walnęła takim tekste... I co teraz? O.o

    Nie chce mi się iść do sql, cały tydzień siedziałam w domu ;___;

    Rydel. To jest postać, która chyba mnie najbardziej intryguje... Albo prawie najbardziej ;P Z jednej strony wygląda na porządną, ale później ląduje w łóżku jakiegoś menela. W sumie to nw co o niej myślę, ale mam nadzieję, że po paru następnych rossdziałach wyrobię sobie opinię.
    Kurcze. Effy! Dlaczemu ona jest taka jaka jest?! Co to jest to 'coś' przez co 'jest rozpieprzona'?! Ja chce wiedzieć to ;____; Wytłumacz...
    Czekam do następnego i czekam aż wydasz książkę ;)

    OdpowiedzUsuń