środa, 27 maja 2015

Rozdział 8.

"You create your own hell
You live in the past..." 


#Ross

- Dyplom dla największego kretyna i buca na tej planecie wędruje do...
Tum, turu, tum, tum, bębny, werble, wuwuzele, chór gospel, roznegliżowane panny tańczące kankana, napięcie wzrasta, wszyscy nerwowo wyłamują palce.
-...Rossa Shora Lyncha!
Och, cóż za zaskoczenie.
Jestem konkursowym debilem. Jestem frajerem. Jestem pizdą.
Takie komplementy powtarzałem sobie od tygodnia, kiedy przy Jeremy'm zachowałem się jak cham i prostak w stosunku do Eff. Przestraszyłem się. Nie. To niedopowiedzenie. Byłem cholernie przerażony! Zajmowałem w szkole wysoką pozycję i mentalnie nie byłem gotowy na jej utratę. To była żałosna wymówka. Wymówka godna gówniarza z gimnazjum, nie faceta mającego za moment rozpocząć studia i dorosłe życie. To nie utrata popularności mnie tak wystraszyła, a to, co czaiło się we wzroku Effy. To była nie tylko obojętność zaprawiona ironią. Tam było coś jeszcze. Wyzwanie. "No dalej, Lynch, pochwal się kolegom jak bawiłeś się tamtej nocy" - to mówiły zimne oczy brunetki. Rzuciła mi rękawicę, a ja jej nie podniosłem. Stchórzyłem. A kiedy odchodziłem, dotarło do mnie, że to było coś więcej. To był test. Nie miałem wątpliwości, że go nie zaliczyłem. Effy dawała mi pieprzoną szansę, a ja okazałem się dokładnie takim kutasem za jakiego mnie uważała. Stchórzyłem, bojąc się, że ja, prawdziwy ja, nie będzie dla niej wystarczająco dobry i interesujący. Spieprzyłem ze strachu przed byciem sobą.
Brawo, Ross. Bądź z siebie dumny.
- Panienki, góry koksu, dywany z zielska i jeszcze więcej alkoholu - Tyler opowiadał nam o imprezie, na którą chciał nas zabrać.
To miało być bardzo elitarne wydarzenie, tylko śmietanka towarzyska, żadnych konfidentów, żadnych ćpunów żebrzących o hajs na działkę, żadnych desperatek, chcących złapać bogatego chłopaka na dziecko. Jeszcze kilka tygodni temu byłbym tym równie podekscytowany, ale teraz nie robiło to na mnie wrażenia. Równie dobrze mógłbym pójść na jakąkolwiek imprezę w okolicy. Wszędzie te same pijackie rozmowy, kałuże rzygowin i totalne intelektualne dno.
- Stary, jesteś pieprzonym Jezusem Chrystusem zabawy. - Jeremy, tak jak zakładałem, już napalił się na wyjście.
- Ta - mruknąłem, bo wypadało coś powiedzieć.
Siedzieliśmy na murku odgradzającym teren szkoły od terenów leśnych. Podobno kontakt z naturą dobrze wpływa na rozwój umysłowy, patrząc na moich kumpli, mam wątpliwości.
- Ciągle się wściekasz o Dell? - zapytał Ty, podając mi skręta i przyglądając się ze zmarszczonymi brwiami.
Jasne, wkurzało mnie, że traktował moją siostrę jak jakąś prywatną prostytutkę, ale jej to kompletnie nie przeszkadzało. Prawdę mówiąc, czasami odnoszę wrażenie, że Rydel odczuwa jakąś chorą dumę z bycia dziwką. Coś jak najwyższy stopień świadomości i samoakceptacji.
- Jest dorosła, niech robi ze swoim życiem co chce - wzruszyłem ramionami, zaciągając się głęboko.
Właściwie to powinniśmy być teraz na lekcjach. Ja miałem zajęcia z historii, a Jer i Ty francuski, ale zgodnie stwierdziliśmy, że małe wagary nikomu nie zaszkodziły. Davina Kebbel najwyraźniej również uznała, że przyda jej się krótka przerwa.
- Cześć - usiadła obok nas, podciągając kolana pod brodę.
- Macha? - podałem dziewczynie skręta, a ona przyjęła go z uśmiechem.
Lubiłem Di. Wiedziała co to znaczy dobra zabawa i nie zachowywała się jak głupia gąska, rumieniąca się w towarzystwie facetów. W dodatku była śliczna, o czym bardzo dobrze wiedziała i nie przepuściła żadnej okazji żeby to wykorzystać. Czasami traktowaliśmy ją jak naszą maskotkę, bo bardzo często z nami wychodziła. Miałem nadzieję, że pójdzie z nami i na ten hipermelanż, który nakręcił Tyler. Nic nie przydaje się tak bardzo, jak śliczna buźka, czy chodzi o wejście do klubu, kupno alkoholu, czy uniknięcie mandatu albo aresztowania.
- Jasne, że idę - prychnęła, kiedy Ty wtajemniczył ją w plan wielkiej imprezy.
- Rossy, zabierz swoją dziewczynę - zachichotał Jeremy, a ja miałem ochotę zrzucić go z muru i wbić jego twarz w ziemię.
- Pieprz się - burknąłem, pokazując mu środkowy palec.
- Dziewczynę? - Davina uniosła brew, a Tyler,  którego mój upośledzony kumpel już uraczył opowiastką o rzekomym podrywaniu Effy, zaczął zwijać się ze śmiechu.
- Ktoś mi powie co się dzieje? - Brunetka przenosiła spojrzenie z jednej twarzy na drugą.
- Nie uwierzysz - Jeremy śmiał się tak bardzo, że nie mógł wykrztusić z siebie słowa.
Postanowiłem ratować sytuację, a raczej swoją opinię.
- Ten kretyn ubzdurał sobie, że lecę na to dziwadło - rzuciłem z ironią. - Wiesz, Elizabeth Buttler, tę laskę, która z nikim nie rozmawia.
- Może nie potrzebowaliście słów - Tyler także całkiem dobrze się bawił moim kosztem.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Litości, przecież nie obciągała mi pod stolikiem.
- Szkoda, moglibyśmy nakręcić porno dla psycholi i innych posrańców - westchnął Jeremy. - Bylibyśmy bogaci.
- I tak jesteśmy - wzruszyła ramionami Davina.
- Mówcie co chcecie, ale Buttler jest niezła - Tyler zaciągnął się skrętem.
- Jeśli gustujesz w laskach, które gwałci przywódca sekty, chętnie ci ją odstąpię - wyszczerzyłem się, udając, że świetnie się bawię.
Nienawidziłem się za każde słowo, które wypowiedziałem. Nienawidziłem się za to, jakim tchórzem jestem. A najbardziej nienawidziłem Effy, bo miała pieprzoną rację, kiedy spoglądała na mnie jak na robala. Czułem się gorzej niż ten robal, on chociaż miał prawo kochać Eff. Ja nie.

#Lane

- Strasznie się cieszę, że cię poznałam. Tak wiele o tobie słyszałam - uśmiechnęłam się do brunetki, która wyglądała tak, jakby miała ochotę uciec i biec aż do momentu, gdy znajdzie się na końcu świata, gdzie nikt jej nie znajdzie.
- Siadamy? - Mój brat zachowywał się jak szczeniaczek, skaczący obok kogoś, kto wszedł do schroniska i szuka dla siebie odpowiedniego psa. To było urocze. I słodkie. I przerażające. Tak, głównie przerażające.
Zajęliśmy stolik na uboczu i zamówiliśmy kawę. Popołudnie, jak to często bywa w listopadzie, mimo świecącego słońca było zimne, więc z ulgą, nie wiem jak inni, ja na pewno, zatopiliśmy usta w kubkach gorącego płynu. No i kiedy piłam, nie musiałam mówić. To był plus, bo czułam się niesamowicie niezręcznie.
Kyle cały weekend chodził jak struty, wściekając się i nie pozwalając mi odetchnąć ani na moment. Mimo usilnych prób nie udało mu się zaprosić Effy na randkę, więc był naminowany. Bałam się co może wymyślić i jak bardzo będę przez to cierpiała, więc poprosiłam o pomoc Cartera, który paradoksalnie po moim dziwacznym wyznaniu w lesie, stał się jeszcze bardziej troskliwy, czuły i chętny do spotkań. Nie zadał mi ani jednego pytania na ten temat, nie naciskał, kiedy milczałam. Wydawało mi się, że po prostu czeka aż ja będę gotowa rozmawiać i to było naprawdę, naprawdę cudowne z jego strony. Bo za nic w świecie nie chciałam go okłamywać. Ani wciągać w gierki mojego brata. Ale nie potrafiłam mu odmówić, kiedy z uśmiechem proponował spotkanie. I dlatego dziś nasza czwórka siedziała w kawiarni na czymś, co chyba miało być podwójną randką, a zapowiadało się na totalną masakrę i katastrofę.
- Ty i moja siostrzyczka - zaczął Kay filozoficznym tonem, zwracając się do Cartera.
Podniosłam głowę, bojąc się, że powie coś głupiego, okropnego czy kompromitującego.
- Chyba powinienem się cieszyć. Skoro Effy uważa, że jesteś w porządku, Lannie będzie przy tobie bezpieczna.
Ja wiem. Ja wiem, że to tylko zagrywka. Ja wiem, że to jedna z trudnodostępnych i zakrętych ścieżynek do serca Effy. Ja wiem, że Kyle wcale tak nie myśli. Ja wiem, że mogę się spotykać z Cartem dopóki jest to użyteczne. Ja to wszystko wiem. Ale nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. Przez całe życie marzyłam o bracie, który byłby moim strażnikiem. Na którego zawsze mogłabym liczyć i wiedziałabym, że nie pozwoli mnie skrzywdzić. Na którego czasami bym się wściekała, krzycząc, że ma się odpieprzyć i zająć własnym życiem. O bracie, którego udawał Kyle. Zdawałam sobie sprawę, że kiedy zostaniemy sami czar pryśnie, a ja znów będę Kopciuszkiem, żyjącym pod pantoflem złej Macochy, ale dopóki mogłam, postanowiłam czerpać z tej sytuacji wszystko, co najlepsze. To było naiwne, ale ja po prostu chciałam poczuć się kochana.
- Kay, przestań - wywróciłam oczami. - Effy i Carter jeszcze pomyślą, że ty jesteś jakąś złą czarownicą, a ja Roszpunką.
Carter i Kyle wybuchnęli śmiechem. Po minie brata poznałam, że jest zadowolony z mojego zachowania. Dla każdej patrzącej z boku osoby byliśmy takim normalnym, kochającym się rodzeństwem. Kyle, zasłużyliśmy na Oscara.
Przyglądałam się rozmawiającym i przekomarzającym się chłopcom, wtrącając co jakiś czas jakąś swoją, równie zabawną i ambitną uwagę. To żałosne, ale bawiłam się naprawdę dobrze. Czułam się taka bezpieczna i odprężona. Wiedziałam, że dopóki będziemy w towarzystwie, będę małą siostrzyczką, którą należy chronić przed złem tego świata i podobała mi się ta rola. Chciałam żeby to trwało jak najdłużej dlatego się starałam, naprawdę się starałam robić wszystko żeby Kyle szczerze się uśmiechnął. Ale jego dobry humor nie zależał ode mnie, a od tej dziwnej dziewczyny, która w milczeniu piła kawę. Dyskretnie na nią zerknęłam. Już od pierwszego spojrzenia w oczy rzucało się to, że nie jest typową nastolatką. Była wycofana i bardzo tajemnicza. I cierpiała. Zbyt dobrze znałam te uczucie, te zaciskanie dłoni na filiżance, te przygryzanie warg, ten ból w kącikach oczu...
I wtedy Effy podniosła wzrok, krzyżując ze mną spojrzenia. Jakkolwiek dobrymi aktorami byliśmy, cokolwiek udawaliśmy, ona nie dała się nabrać. Ona wiedziała. Jej oczy mówiły jedno: "Lane, w co wy pogrywacie, do cholery?"

#Lexi

- To będzie świetna impreza. Zabierz Lane - Davina opowiadała o jakimś turbohipermega melanżu, jakby to było wyjście po bułki do sklepu. W dodatku chyba zapomniała o wszystkim, co powiedziałam jej kilka dni temu.
- Lane jest wrogiem, pamiętasz? To zdradziecka zdzira - przypomniałam, siadając po turecku na ogromnym łóżku siostry.
Jej pokój wyglądał jak komnata prawdziwej księżniczki. Wielkie łoże z białym baldachimem, pluszowe biało-pudrowe dywaniki i kwiaty. Zawsze pachniało tu wanilią. Nie lubię tego zapachu, ale muszę przyznać, że do tego miejsca pasuje idealnie.
- Jest jedna rzecz, której nauczyłam się oglądając "Ojca chrzestnego" - "Trzymaj blisko swoich przyjaciół, a wrogów jeszcze bliżej".
- Ale ty nie oglądałaś nigdy "Ojca chrzestnego" - mruknęłam.
Moja siostra wieki temu wyczytała, że faceci lubią, kiedy dziewczyny oglądają stare kino akcji. I rzeczywiście, chłopcy zawsze chwalili jej gust, gdy opowiadała o Vicie Corleone, Człowieku z blizną czy Jamesie Bondzie. Oczywiście nigdy nie widziała tych filmów, jej wiedza pochodziła z internetowych streszczeń.
- Milcz i słuchaj! - syknęła Davina.
Wiedziałam, że w jej głowie powstaje plan na miarę operacji Walkiria czy innej Nocy Długich Noży. Zawsze gdy chodziła po pokoju, stukając palcami o uda, analizowała sytuację, znajdując najbardziej wyniszczające i najlepsze dla siebie rozwiązanie.
- Weźmiesz Lane na tę imprezę, to nie podlega dyskusji.
- Ale... - próbowałam oponować. Bezskutecznie.
- Milcz! Masz być miła i kochana! Cokolwiek się dzieje, nie masz prawa okazywać złości. Chociażby pieprzyła się z Carterem na stole czy robiła mu laskę w twojej szafie. Rozumiesz? Zero emocji.
- Ale co to da? - Wątpiłam czy uda mi się powstrzymać złośliwości. Tym bardziej, że nie rozumiałam do czego moje poświęcenie ma się przydać. Patrzenie na miłostki Lane i Carta? To kara dla mnie, nie dla tej niewdzięcznicy.
- Ona musi ci ufać. Musi mieć cię za najlepszą przyjaciółkę, która oddałaby za nią życie. Musi wiedzieć, że przy tobie jest bezpieczna, że może zostawić przy tobie drinka na imprezie, bo nie pozwolisz dorzucić tam pigułki gwałtu. Musi czuć, że jesteś po jej stronie.
Wyobraziłam to sobie i przeszły mnie dreszcze. Lane Maddison była skomplikowana sama w sobie. Czegoś się bała, co zauważyłam już pierwszego dnia. Była płochliwa i nie zbliżała się do ludzi. Nie mówiła o sobie, ucinała dyskuje i zamykała się szczelnie w swoim pancerzu, gdy ktokolwiek próbował się do niej odezwać. Jaki mam zmusić ją do zwierzeń? Jak się do niej zbliżyć? Dlaczego miałaby zaufać właśnie mi?
Bo myśli, że wciąż jestem takim samym żałosnym popychadłem jak ona. Dlatego.
- Zdobędę jej zaufanie - pokiwałam głową.
- A wtedy wbijemy jej nóż w plecy - zachichotała Davina.
Wiedziałam jedno, cokolwiek wymyśliła moja siostra, cokolwiek się wydarzy, cokolwiek zrobimy - zrobimy to w białych rękawiczkach, pozostając krystalicznie czyste i bez skazy.

#Effy

Jak długo można siedzieć w pieprzonej kawiarni, pić pieprzoną kawę, jeść pieprzone ciastka i wymieniać pieprzone słodko-pierdzące uwagi? Jak widać bardzo długo. Po trzech godzinach spoglądania na Cartera robiącego z siebie idiotę i na Kyle'a zachowującego się jak zwykle, co w sumie jest równoznaczne z robieniem z siebie idioty oraz na Lane, udającą, że świetnie się bawi i kocha swojego brata z całego serduszka, stwierdziłam, że mam dosyć tej szopki.
- Idę do domu - rzuciłam w połowie opowieści Carta o psie babci cioci kuzyna kolegi czy czymś takim, równie skretyniałym. Dlaczego inteligentni ludzie w towarzystwie zachowują się jak kompletne niedorozwoje? To chyba zawsze pozostanie dla mnie zagadką. Tak samo jak przyczyna tej atencji Kay'a. Bez słowa zostawił resztę towarzystwa i po prostu wyszedł za mną, twierdząc, że mnie odprowadzi.
- Jest już późno, chcę mieć pewność, że dotarłaś bezpiecznie - powiedział, uśmiechając się i poprawiając mój szalik.
- Jak chcesz - wzruszyłam ramionami, odsuwając się najdalej jak tylko mogłam.
Podejrzewam, że większość dziewczyn dałaby się pokroić za kogoś takiego. Ja nie należę do tego grona. Jedyne czego pragnęłam, to żeby zniknął i poszedł w diabły.
Całkowicie ignorowałam jego kolejne wypowiedzi. Mógł mówić o dzikim seksie nosorożców, Sierotce Marysi czy opowiadać o wierzeniach Wikingów, nie dotarło do mnie ani jedno jego słowo. Maszerując w kierunku mojego osiedla, zastanawiałam się czy ten chłopak jest aż tak zdesperowany czy po prostu głupi. Gdzieś w okolicach płotu naszej posesji dotarło do mnie coś jeszcze - odpowiedź kompletnie mnie nie obchodzi.
- Effy! - usłyszałam krzyk obok swojego ucha, a później poczułam gwałtowne szarpnięcie. Kyle Maddison przytulał mnie do siebie, patrząc na mnie z troską. Chciałam kazać mu się pieprzyć i mnie puścić, ale to zmartwione spojrzenie kazało mi się rozejrzeć. Dopiero po chwili dotarło do mnie co w ogóle się wydarzyło. Idąc w zamyśleniu, nie zauważyłam wycofującego auta i gdyby nie Kay, weszłabym wprost pod koła.
- Zabierz ręce.
Powinnam powiedzieć coś innego, ale nie mogłam znieść takiej bliskości. Nie byłam do czegoś takiego przyzwyczajona. Nie umiałam logicznie myśleć, gdy ktoś przekraczał moją strefę.
- Wszystko w porządku? - w głosie bruneta było słychać jak bardzo się o mnie martwi.
A ja nie chciałam żeby się o mnie martwił. Nie chciałam, żeby się mną interesował. Chciałam tylko spokoju.
- Tak - wzruszyłam ramionami, otwierając furtkę i dokładnie ją zamykając, żeby dać do zrozumienia, że Kay nie ma co liczyć na zaproszenie. - I dzięki.
- Effy...
- Na razie - ucięłam wszelkie rozmowy, zostawiając chłopaka przy ogrodzeniu.
Fakt, że przed chwilą niemalże zderzyłam się z samochodem wstrząsnął mną, choć próbowałam udawać, że nie. Odkąd rodzice zginęli, bałam się wypadków i stłuczek.Wpadałam w panikę na myśl, że i ja mogłabym zginąć, zostawiając Eliasa samego. Nie mogłam mu tego zrobić. Nie mogłam pozbawić go jedynej, choć tak beznadziejnej rodziny. No i dziadek...
Mimo że nigdy o tym nie mówił, zdawałam sobie sprawę, że panicznie się boi, kiedy tylko znikam mu z oczu. Nie chodziło o fakt, że nie wierzy w mój rozsądek czy mi nie ufa. Dziadek udaje twardego i surowego, ale zbyt dobrze pamiętam łzy w jego oczach, gdy odwiedzał mnie w szpitalu. Pamiętam jego strach. I odbicie tego strachu widuję codziennie, gdy zamykam za sobą drzwi. Wiem, że gdy dzwoni telefon, boi się, że to mama Cartera, mówiąca, że musi natychmiast przyjechać do szpitala. Nigdy mi tego nie powiedział wprost, ale tak naprawdę wcale nie musi tego robić. Ja rozumiem.
Poczułam, że muszę usiąść, odetchnąć, wymazać z pamięci tamte wydarzenia. Nie mogłabym wejść do domu i udawać, że mam się dobrze. Nie, kiedy w ustach czułam smak tabletek, a przed oczami miałam obraz zimnej sali. Wewnątrz stały cztery łóżka, po dwa z każdej strony. Pamiętam, że ja zajmowałam ostatnie z lewej strony. Obok stała szafeczka, a naprzeciwko znajdowały się drzwi do łazienki. Nie mieli tam luster, lampek czy zasłon. Były na liście przedmiotów zakazanych i niebezpiecznych. Tylko dwa łóżka były zajęte - moje i Evelyn. Dzieliłyśmy pokój przez osiem miesięcy, a nie zamieniłyśmy ze sobą ani słowa.
Osiem miesięcy w miejscu, które ktoś mógłby nazwać piekłem. Cóż, piekło zaczyna się kiedy musisz sam uporać się ze swoimi myślami. Ze swoim bólem. Z bólem, którego nie da się stłumić proszkami, strzykawkami czy terapią. Z bólem, którego nic, prócz całkowitej destrukcji nie jest w stanie stępić. Udawanie, że wszystko z tobą w porządku - to jest piekło.
Ale robisz to. Robisz to, bo masz kogoś, kto nie zasłużył na całe to bagno jakie tkwi w twoim umyśle. Masz kogoś, kogo chcesz przed tym chronić. Nawet kosztem siebie.


_________________________

Hiya, Cukiereczki!

Tak, wiem, że rozdział spóźniony, jedyne co mam na swoje usprawiedliwienie to fakt, że od dwóch tygodni umieram na grypę i dalej nie mija.
Obniżona odporność, upośledzona przyswajalność witamin, te sprawy.
Przesyłajcie mi duuuużo pozytywnej energii!
Kocham,
m.

3 komentarze:

  1. Kłaniam się, mistrzu. Wybacz, że nie skomentowałam ostatniego rozdziału. Czytam wszystko, a komentarz odkładam na później i wychodzi, że nie komentuję, bo już jest nowy rozdział.
    Dość tłumaczenia.

    Ross użył takich bardzo trafnych określeń o swojej osobie. Niby taki jest super, pewny siebie, przystojny, a stchórzył w najważniejszym momencie. Nie szipuję Effy z Kyle'm, z Rossem też nie. Jak już to z Carterem, ale on jest teraz zajęty.
    W sumie to jedyny porządny chłopak w Littleton. I taki rozdarty pomiędzy trzema dziewczynami. Zakładając, że Effy wmawia sobie, że jest dla niej jak brat.
    Lubię jego postać. Naprawdę świetnie go wykreowałaś. Zresztą, wszystkich ich kocham. Nawet Tyler jest spoko. Ale przydałoby mu się porządne potrząśnięcie. Dziwię się, że Ross mu jeszcze nic nie zrobił. Ze względu na Delly?
    Tak, wszyscy są supi, ale Lexi wkurza mnie coraz bardziej, a na początku ją lubiłam. Jestem cholernie ciekawa, jak będzie wyglądał ten "nóż w plecy". Nie żebym wyczekiwała czyjegoś nieszczęścia. Tym bardziej biednej Lane, którą pokochałam od pierwszego opisu w zakładce z bohaterami. XD
    Muszę przyznać, że Kyle w tym rozdziale mnie oczarował. Gdy się czyta, ma się wrażenie, że on naprawdę jest dobry. W sensie ma dobre intencje. Nie, nie zamydli mi oczu ratowaniem Effy przed samochodem!
    Słodziak. Zły słodziak.

    Mogę się podzielić moim zdrowiem. Przesyłam energię prosto z Polski. Jutro dojdzie. XD
    Trzymaj się, Mika!
    ~Liv~

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Trafiłam na Twojego bloga całkiem niedawno, Jak przeczytałam kilka pierwszych zdań zakochałam się i wiedziałam, że muszę go czytać. Bardzo mi się spodobało Twoje opowiadanie i mega mnie wciągnęło.
    Wracając do rozdziału, to nawet szkoda mi Rossa. Boi się wyznać miłość do Effy. Ale mam nadzieję, że kiedyś mu się to uda =^.^=
    Kyle ma niezłe wyczucie czasu. Dobrze, że jej ten samochód nie rozjechał, bo było by mi przykro :(
    Rozdział świetny i czekam na nexta.
    P.S. Lokowanie produktu:
    Zapraszam do siebie!
    r5inniinaczej.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń