poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział 9.


"Come on and show them your love..."


#Lexi

To niesamowite. Jest końcówka listopada, a ja jestem na kolejnej już imprezie w tym miesiącu. Ja, dziewczyna, która najchętniej zaszywa się w kącie i udaje, że jest kimś zupełnie innym. Jedną z kolumn albo słupem czy fragmentem ściany. A teraz to ja jestem na supertajnej imprezie dla najfajniejszych nastolatków w mieście. W dodatku jestem tu z osobą, której nie znoszę z całego serca, udając, że naprawdę ją lubię i obchodzi mnie jej los.
W ciągu ostatnich dni, kiedy z takim poświęceniem spędzałam czas z Lane, uśmiechając się i prawiąc jej komplementy, że rozkwitła, choć jedyne na co miałam ochotę, to wbić jej ołówek między oczy, zastanawiałam się jak to możliwe, że jestem zdolna do takiej hipokryzji i zakłamania. Ja, która wierzyłam w prawdę ponad wszystko i w głębi serca gardziłam siostrą za to, że nie liczy się z innymi. Potępiałam ją i czułam obrzydzenie, a teraz sama robiłam to samo. Zamieniałam się w Davinę. To było okropne i surrealistyczne. Spoglądałam w lustro, myśląc: "cholera, Lexi, przestań!", a później wychodziłam z domu i dalej kontynuowałam tę grę. Wystarczyło zerknąć na Cartera, który coraz częściej spędzał czas z Lane, żeby pozbyć się wątpliwości i moralnych blokad. Przecież nie przestanę być dobrym człowiekiem, bo walczę o swoje szczęście. To Lane jest zła, nie ja. A źli ludzi zasługują na karę. Tego uczą nas od dziecka wszystkie książki, bajki, baśnie i filmy. Okay, często po prostu wystarczy poczekać, ale ja nie jestem cierpliwa, no i szczęściu należy pomagać. Dlatego to ja wymierzę moją własną karę.
- Dziwnie się tu czuję - wyznała Lane, rozglądając się niepewnie.
- Tak, ja też - pokiwałam głową. - Dlatego się cieszę, że jesteś tu ze mną.
Usiadłyśmy na jednej z sof. Z każdej strony otaczali nas rozbawieni w połowie pijani, w połowie naćpani ludzie. Zauważyłam Di tańczącą z Rossem oraz Tylera całującego się z jakąś brunetką. Nigdzie nie dostrzegałam Jeremy'ego, ale w tym tłumie nie było to żadną niespodzianką. Mimo że Littleton jest małym miastem, a bogate dzieciaki trzymają z bogatymi, nie znałam nawet połowy z obecnych tu osób. Cóż, takie są skutki bycia popychadłem.
- Kay i Effy to coś poważnego? - zapytałam, chcąc przerwać ciszę i uśpić czujność mojej towarzyszki.
Piłyśmy jakieś drinki, jeśli można je tak nazwać. Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że piłyśmy wódkę zmieszaną z owocami. Wiedziałam, że nie jestem zbyt wprawiona w piciu, dlatego udawałam, że piję, kiedy w rzeczywistości jedynie zamaczałam usta, a kiedy Lane nie patrzyła, dolewałam mój napój do jej kubka.
- Dlaczego pytasz? - odpowiedziała pytaniem.
Miała zaczerwienione oczy i policzki, niechybny znak, że ona także nie jest weteranką alkoholowych libacji i całonocnych imprez. Jeśli moje obliczenia są prawidłowe, wypiła już jakieś półtora kubka wódki. Jutro obudzi się z kacem i urwanym filmem, a jeśli będę miała szczęście, narzyga sobie na buty i skompromituje się przed wszystkimi.
- Widzę jak na nią patrzy, jakby chciał nią zawładnąć - powiedziałam to pozornie obojętnie i ze śmiechem, ale w rzeczywistości trochę bałam się Kyle'a. Był miły, uroczy, kochany i niewyobrażalnie pomocny. W dodatku ciągle żartował i w jego towarzystwie nie dało rady zachować powagi. Wydawał się świetnym kolesiem, ale było w nim coś niepokojącego. Sposób, w jaki zerkał na Effy, nie wiem, to sprawiało, że przechodziły mnie dreszcze. To głupie, ja wiem, że to głupie, ale odnosiłam wrażenie, że patrzy na nią tak, jak kanibal na świeży kawałek ludzkiego mięsa. Może Kay był właśnie takim kanibalem? Tylko że psychicznym. Kimś, kto wysysa całą radość życia i energię. Uzależnia od siebie i robi z tą osobą to, na co ma ochotę. Jezu, Lexi, co za denne filozofie, wyluzuj. To że koleś zerka na pannę z dziwnym błyskiem wcale nie oznacza, że jest z nim coś nie w porządku. Gdyby było inaczej, ktoś by to zauważył, prawda? A może nie? Może to tylko ja? W końcu tylko ja mam obsesję na punkcie Cartera. Zresztą, Lexi, co cię to obchodzi? Buttler to pieprzony dziwoląg, a Kay, cóż, niech robi co chce, dopóki nie miesza mi się w drogę.
- Nie wiem, ona chyba nie traktuje go poważnie - pokręciła głową brunetka, krzywiąc się po upiciu kolejnego łyka wódki.
- Ona nikogo nie traktuje poważnie. To dziwadło. Zawsze taka była - zbagatelizowałam. - Nie wiem dlaczego Carter wciąż się z nią trzyma.
-Kocha ją. - Na twarzy Lane pojawiło się prawidziwe ciepło. Kiedy tak błyszczały jej oczy, była prześliczna. Ale piękna buźka mnie nie zwiedzie, mała, zdradziecka suko.
- Spotykacie się?
- Nie wiem.
- No, halo, mi możesz powiedzieć! - Mam nadzieję, że zabrzmiałam jak te chichoczące, puste nastolatki z komedyjek dla debili.
- Ja...ja nie powinnam się w to angażować. Nie mogę.
- Dlaczego? - zmarszczyłam brwi.
- To skomplikowane, Lex - dziewczyna była wyraźnie podenerwowana.
To brzmiało intrygująco i wiedziałam, że zrobię wszystko, by dowiedzieć się co się za tym kryje.
- Bycie ze mną...to może go skrzywdzić.
Cokolwiek się stanie, moja droga przyjaciółeczko, będę pierwszą osobą, którą na swojej drodze spotka Carter, kiedy już z tobą skończy.

#Carter

Każdy z nas ma taki dzień, kiedy jedyne o czym marzy to zamknięcie się w pokoju i milczenie. Każdy z nas, choćby nie wiem jak towarzyskim, wesołym i otwartym był człowiekiem, czasami potrzebuje pustki i towarzystwa czterech ścian. To ludzkie i nie powinniśmy się tego wstydzić. Tylko że czasami, kiedy przychodzi taki dzień, nie możemy sobie na to pozwolić. Bycie dobrym przyjacielem to ciężka praca. Praca na pełen etat. Praca bez uroplów, dni wolnych i przerwy na lunch. To praca na całe życie, mająca w sobie coś z niewolnictwa. Ale to dobra praca i osobiście nie zamieniłbym jej na nic innego. Nawet, gdy mam świadomość, że zyski są nieporównywalnie mniejsze od kosztów. Nawet, gdy mam ten gorszy dzień. Nawet, gdy daję z siebie sto procent, a w zamian otrzymuję tylko wzruszenie ramion i pogardliwe prychnięcie. To nie ma znaczenia. "Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś" - to szczera prawda. To piękne, ale i przytłaczające...
- Synku, masz gości! - Zawołała mama z dołu, a ja z ulgą oderwałem się od wypracowania.
Temat wydawał się banalny - jak rozumiesz przyjaźń, ale jak przelać na papier i zmieścić w trzech tysiącach słów to wszystko, co na ten temat myślę? Jak opisać skomplikowaną naturę Effy tak, żeby nie wyszła na nieczułą sukę? To trudne, a ja nigdy nie byłem mistrzem kwiecistych porównań i zdań wielozłożonych.
- Cześć, dzieciaki! - wyszczerzyłem się na widok rodzeństwa Buttler, siedzącego z moją mamą na kanapie w salonie.
Cała trójka jadła ciastka, a Elias opowiadał o gwiazdkowym przedstawieniu, w którym będzie grał rolę jednego z mędrców. Eff siedziała cicho, ale uśmiechała się, co nie zdarzało się zbyt często w innych miejscach.
Moi rodzice kochali tę dwójkę. Mimo że rzadko bywali w domu, tato ciągle zajmował się nowymi produkcjami, a mama kręciła kolejne sezony serialu, w którym gra główną rolę, starali się okazywać Buttlerom tyle samo uwagi i miłości co mi. Nie byliśmy spokrewnieni, ale to nie miało znaczenia. Pani Dorothy i moja mama przyjaźniły się od dziecka. Nie zerwały kontaktu nawet wówczas, gdy mama wyjechała podbijać świat i z Sammy Parks stała się Samanthą Montgomery, popularną aktorką i żoną producenta filmowego, a Dorothy została w Littleton i wyszła za mąż za prostego księgowego. Mama nigdy nie spoglądała na nich z góry, nie dawała im odczuć, że są biedniejsi czy gorsi. Wiedziałem, że bardzo przeżyła ich śmierć, dlatego tym większą troską otaczała dzieci kobiety, którą traktowała jak siostrę. Tato, co było super, bo przecież miał tyle spraw na głowie, zawsze znajdował czas dla Eliasa, odciążając pana Josepha, który przecież najlepsze lata miał już za sobą, a po długiej, czynnej służbie wojskowej potrzebował odpoczynku. Cieszyłem się, że rodzice tak mocno angażują się w życie tej parki. Cudownie mieć świadomość, że nie jestem osamotniony w swojej trosce.
- Chodź, El, poszukamy jeszcze trochę ciasteczek w kuchni - uśmiechnęła się mama. Wiedziała, że przy braciszku Eff nie odezwie się ani słowem, chociaż dręczyłyby ją wszystkie bóle tego świata.
- Nie spodziewałem się was dzisiaj - przerwałem ciszę, kiedy brunetka wciąż milczała.
- Musiałam uciec z domu - ze złością westchnęła dziewczyna i przygryzła wargę. Była wściekła, ale widziałem w jej oczach coś jeszcze. Niepewność? Nie, to nie to. Przychodziła mi na myśl urażona duma, ale to w żadnym stopniu nie pasowało do Eff.
- Dlaczego? - zapytałem, gdy nie kwapiła się do rozwinięcia wcześniejszej wypowiedzi.
Burknęła coś niewyraźnie pod nosem, a ja z trudem opanowałem uśmiech. Effy była oburzona czymś, co nie dawało jej spokoju. Byłem pewny, że mi się zwierzy. Zazwyczaj milczy i tłumi wszystko w sobie, ale nie potrafi ukryć złości. O nie. Złość wypływa z niej jak krew z przebitego boku Jezusa. Albo lawa z wulkanu. Tyle się mówi o poprawności religijnej, że chyba powinienem zrezygnować z biblijnych porównań.
- Ten kretyn nie chce się ode mnie odczepić - syknęła dziewczyna, wgryzając się w czekoladowe cuda, które mama uwielbiała piec, zaprzeczając tym samym powszechnej opinii, że piękne aktorki po czterdziestce, myślą tylko o kosmetykach i kolejnych zabiegach odmładzającym.
- Kyle?
Lane nie wspominała o tym, że jej brat planuje gdzieś zaprosić Effy, ale miała ostatnio tyle na głowie. Coraz częściej spotykała się z Lexi Kebbel, co mnie dziwiło. Nie mam zbyt dobrego zdania ani o Alexii, ani o jej siostrze, ale prawdą jest, że nie znam ich zbyt dobrze. Może to Lane ma rację i rzeczywiście one są, a przynajmniej młodsza z nich, miłe?
- Nie - prychnęła z pogardą. - Z nim poradzę sobie sama.
- Effy, skarbie, czy ja o czymś nie wiem? - zmarszczyłem brwi.
- Nie ma o czym mówić. To tylko ten idiota się przyczepił.
Może sobie wmawiam, ale na policzkach mojej przyjaciółki wykwitły rumieńce. Skupiłem się maksymalnie, starając się sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach wcześniej usłyszałem te określenie.
- Lynch? - Jedyne, co przychodziło mi na myśl, to sytuacja w knajpie i burkliwe, nienawistne monosylaby po imprezie halloweenowej.
- Mhm - pokiwała głową. - Pieprzy jakieś farmazony ze swoimi przydupasami.
- Od kiedy przejmujesz się komentarzami tego bezmózga? - teraz to ja się zdziwiłem.
Eff to ten typ osoby, której możesz rzucić gównem w twarz, a ona z wyższością i ironią zapyta tylko, czy jeszcze coś.
- Kochanie, znasz ich, to pewnie jakiś durny zakład. Pogadają i skończą.
- Drażni mnie, że Lynch oddycha tym samym powietrzem - w głosie Effy brzmiała nienawiść o wiele większa niż ta, którą odczuwała do reszty świata.
- Na litość boską, mała, przecież Lynch cię nie pocałuje ani nie wyzna ci miłości! - Nie rozumiałem skąd ta nagła niechęć.
Okay, moja przyjaciółka nie znosiła wszystkich. Gardziła całym światem i gdyby mogła, byłaby pieprzonym Hitlerem, posyłającym do gazu każdego, kogo uzna za niegodnego miana człowieka. Ale dlaczego ze wszystkich mieszkańców Littleton, to właśnie Ross trafił na szczyt jej czarnej listy?
Spojrzałem na Effy i zrozumiałem. Szkarłat jej policzków, który nieporadnie starała się ukryć, uświadomił mi jedno - między tą dwójką coś się wydarzyło. Coś, co sprawiło, że skorupa Elizabeth Buttler, którą z takim trudem od lat starałem się rozbić, na nowo się zasklepiała.
- Zabiję gnoja, Effy - obiecałem.
Cokolwiek zrobiłeś, Lynch, nie puszczę ci tego płazem.

#Ross

- Zaraz wrócę! - zawołała pijana Davina.
Była urocza, kiedy tak wywijała na parkiecie. Właściwie była najbardziej atrakcyjną i najbardziej seksowną dziewczyną ze wszystkich, które pojawiły się na imprezie. Już samo to wystarczało, żebym z nią spędzał czas. W dodatku była inteligentna i wesoła. Jeśli już się upijać i jarać, to chociaż z kimś na poziomie. Trzeba trzymać poziom. Prawda? Zniesmaczenie mnie ogarniało na samą myśl o Jeremy'm, który w ciągu tych kilku godzin przeleciał rude bliźniaczki Simpson i ich przyjaciółkę, Peggy. Tę obleśną pannę, której jedzenie zawsze zostawało w aparacie na zębach. Poważnie rozważałem sprezentowanie mu w bożonarodzeniowym prezencie formularza rejestracyjnego na badania sprawdzające obecność chorób wenerycznych. I AIDS. Ten chłopak pukał połowę miasta. Albo tak uważał, albo tylko cudem nie załapał jeszcze żadnego syfu.
Co innego panny w stylu Di. Nie puszczają się z byle kim, znając swoją wartość. Z takimi dziewczynami sypiam ja. Chociaż mam pewność, że nie obudzę się z opryszczką czy inną rzeżączką. No i takie dziewczyny nie wychwalają się tym na wszystkie strony. A mi zależy na dyskrecji. Nie chciałbym, żeby to wszystko dotarło do Effy. Chociaż chyba nie można być niżej w jej hierarchii niż jestem ja. Bardzo klarownie i dobitnie mi to dziś wyjaśniła.
- Czego chcesz? - zapytała pogardliwie, kiedy zapukałem do jej drzwi.
Spędziłem długie godziny obserwując podjazd i kiedy zobaczyłem, że pan Joseph wraz z Eliasem wychodzą, popędziłem do drzwi ich domu. Modliłem się żeby Effy była sama. Była.
- Porozmawiać.
- Nie sądzę żebyśmy mieli o czym - prychnęła i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.
A przynajmniej próbowała to zrobić, bo byłem szybszy i wsunąłem bark między futrynę, blokując drzwi i wpraszając się do środka.
- Wyjdź, Lynch - powiedziała spokojnie, mierząc się ze mną wzrokiem.
Wiedziałem, że nie mam szans w tym starciu. Wystarczyło mi kilka sekund spoglądania w jej czekoladowe oczy, gdzie czaiło się całe obrzydzenie świata, żeby poczuć się jak śmieć. Głośno przęłknąłem ślinę, zastanawiając się, co ja wyprawiam.
- Przepraszam za to, że zachowałem się jak tchórz - wyrzuciłem z siebie szybko. - Przepraszam za to, co powiedziałem przy Jerze. Przepraszam, że nazwałem cię dziwadłem przy kumplach. Przepraszam za każde złe słowo, które powiedziałem na twój temat ze strachu przed przyznaniem się, co tak naprawdę myślę.
- Skończyłeś już? - Nawet Królowa Śniegu nie potrafiłaby włożyć w swój głos więcej chłodu, obojętności i pogardy.
- Effy, posłuchaj... - Nie wiem czego oczekiwałem. Że rzuci mi się na szyję? Że pohasamy razem w kierunku tęczy? Że uśmiechnie się i powie, że wszystko okej? Naiwny dzieciak z ciebie, Ross.
- Nie, Lynch - przerwała mi. - To ty posłuchaj. Mnie naprawdę nie obchodzi co mówisz czy nie mówisz na mój temat. To co myślisz także jest mi obojętne. Po prostu daj mi spokój. Żyj sobie swoim życiem i pozwól mi robić to samo. To bardzo proste.
- Proste?! Myślisz, że jest mi łatwo? - uniosłem się. - Jestem królem tej pieprzonej szkoły! A ty? Kim ty jesteś? Jakąś pokręconą, psychicznie niestabilną dziewczyną, która z nikim nie rozmawia. Myślisz, że będę biegał z transparentem i ogłaszał wszem i wobec, że coś do ciebie czuję?
- To twój problem, Lynch, nie mój. - Brunetka podeszła do drzwi i otworzyła je, dając mi do zrozumienia, że mam się wynosić. Nie zamierzałem jej posłuchać.
- Effy, proszę tylko o szansę - westchnąłem zrezygnowany.
Byłem na siebie zły za ten wybuch. Nie chciałem się wyżywać na Eff, naprawdę. To nie jej wina, że wstydzę się tego, co czuję. Idiota.
- Och, będziemy sekretnymi przyjaciółmi? - rzuciła z ironicznym uśmiechem. - Będziesz się przekradał po zmierzchu na tyły mojego ogrodu, żeby, nie daj Boże, nikt cię nie zauważył?
- Nie bądź złośliwa.
- Nie bądź żałosny - pokręciła głową. - Udzielę ci dobrej rady, wyjdź stąd i zapomnijmy o tej dziwnej rozmowie. Ty pozostaniesz królem, ja dziwadłem, a później skończymy szkołę, wyjedziemy na różne uniwersytety i po latach, kiedy wpadniemy na siebie gdzieś w Littleton, będziemy udawać, że się nie znamy. To proste.
Znów się we mnie zagotowało. Ta dziewczyna wyzwalała we mnie burzę ukrytych uczuć. I prowokowała mocniej, niż ktokolwiek inny.
- Proste? Nie masz pojęcia jak to jest żyć z czymś, co cię wyniszcza i nie móc sobie z tym poradzić!
- Nic o mnie nie wiesz, Lynch - szepnęła, opierając się o framugę.
- Więc pozwól mi się poznać, Effy - odszepnąłem.
Pochyliłem się nad nią i pogładziłem ją po policzku. - Pozwól mi do siebie dotrzeć.
Przez chwilę w jej oczach widziałem coś innego niż zwyczajną obojętność. To była niepewność. I cierpienie. Niewyobrażalne cierpienie. Ona wcale nie olewała ludzi, bo nimi gardziła. Ona się ich bała. Bała się, że ktoś ją skrzywdzi. Naprawdę skrzywdzi. Tak, że nie można egzystować. Tak, że każdy oddech boli. A to by ją zniszczyło, nawet ja to rozumiałem. Rozumiałem jeszcze coś - byłem ostatnią osobą na świecie, która mogłaby jej pomóc. Byłem słaby i byłem tchórzem. Jak mógłbym ją chronić przed złem tego świata, skoro nie potrafiłem jej ochronić nawet przed swoimi złymi słowami?
- Wyjdź, Lynch. - Brunetka zacisnęła powieki. - Proszę cię, wyjdź stąd.
Pokiwałem głową, choć ona nie mogła tego zobaczyć.
- Dobrze, Effy - dodałem. - Wyjdę, ale nie mam zamiaru zapominać o tej rozmowie. Nie ma znaczenia jak długo to potrwa, udowodnię ci, że nie jestem takim śmieciem za jakiego mnie uważasz. Udowodnię ci, że mi na tobie zależy.
A później pojechałem na tę pieprzoną imprezę i robiłem wszystkie te rzeczy, którymi ona tak gardzi. Brawo, Ross, braaawo. Obiecałem sobie, że jeszcze w ten jeden wieczór będę tym samym zabawnym kolesiem, za jakiego mieli mnie wszyscy znajomi. Że będę królem, jakiego wszyscy oczekiwali. Że to będzie mój oddech przed tym, co mam zamiar uczynić. Przed ujawnieniem mojej wielkiej tajemnicy.
- Zbieramy się na kameralne afterparty, stary! - zawołał Jer.
On, jakaś blondynka, Di, Tyler i Susan, moja partnerka z lekcji biologii podeszli do mnie. Znałem te ich kameralne imprezy. Seks, alkohol, narkotyki. Czy chciałem wciąż być częścią tego systemu? Czy potrzebowałem tej nocy wytchnienia? Ostatniej szalonej nocy przed abdykacją? Nie.
- Bawcie się dobrze - zdobyłem się na uśmiech. - Ja odpadam.
- Co ty pieprzysz? - zmarszczyła brwi Davina.
Wybacz, mała, nic z tego nie będzie.
- Zmiana priorytetów - wzruszyłem ramionami i wyszedłem, odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami.

#Rydel

Klik. Klik. Klik. Klik. Znudzona zmieniałam kanały telewizyjne, ale nie mogłam się na niczym skupić. Rodziców, jak zawsze, nie było w domu. Mieli kolejną kolację biznesową czy inny bankiet. Ross był na imprezie z przyjaciółmi, a moi tak zwani przyjaciele bawili się w Denver, skąd przyjechałam zaraz po zajęciach. Nie miałam ochoty nigdzie wychodzić. Ale nie chciałam być sama. Tylko że w moim świecie jedynym pomysłem na spędzenie wolnego czasu, było wyjście na imprezę. Szczególnie podczas weekendu. To żałosne, kiedy uświadamiasz sobie, że nie masz w swoim życiu nikogo bliskiego, a ludzie, których nazywasz przyjaciółmi to tak naprawdę twoi kompani do kieliszka, zapominający o tobie, kiedy tylko wychodzisz z imprezy.
- Mama? - zapytałam, usłyszawszy cichy trzask drzwi.
- To ja. - W salonie pojawił się mój brat. Wyglądał jakby także miał dziś zły dzień.
- Atmosfera siadła? - zapytałam, kiedy usiadł na kanapie, kładąc głowę na moim ramieniu.
- Dells, czułaś kiedyś, że jest coś co chcesz zrobić, ale bałaś się co o tym pomyślą twoi przyjaciele? Bałaś się, że się od ciebie odwrócą? - Ross wpakował sobie do ust garść tymiankowych chipsów, którymi się zajadałam.
Tak, braciszku. Tak, tak, tak! Czuję to każdego dnia.
- Jeśli to zrobią, to nie są prawdziwi przyjaciele. - Gdybym odpowiedziała szczerze, rozpłakałabym się. A ja nie chciałam płakać. Rydel Lynch jest królową życia. A królowe życia nie płaczą.
- Nigdy nie bałaś się, że ludzie się od ciebie odwrócą, kiedy zobaczą twoją prawdziwą twarz?
A myślisz, że dlaczego każdego dnia wkładam maskę? Myślisz, że dlaczego jestem tą, która zawsze się zgadza? Myślisz, że dlaczego najgłośniej się śmieję? Myślisz, że dlaczego tyle piję? Bo na trzeźwo nawet ja nie potrafię znieść tego, jaka jestem. Że nie jestem taka fajna i zabawna. A jeszcze bardziej nie potrafię znieść tego, za kogo ma mnie świat. Dziwkę bez krzty szacunku do samej siebie. Ale gdybym była sobą, niepewną siebie, nieśmiałą dziewczynką z małego miasteczka, która tęskni za miłością, zrozumieniem i ciepłem, nikt by mnie nie polubił. Wszyscy by mieli mnie gdzieś.
- Braciszku, każdy z nas nakłada maski, każdy kogoś udaje. - Upiłam łyk drinka, który miał umilić mi samotny wieczór.
- A ty? - zapytał Ross. - Kogo ty udajesz?
Poczułam, że wpadłam w sidła samej siebie. Naprawdę chciałam pomóc bratu, którego coś bardzo dręczyło, ale jak miałam to zrobić, skoro nie potrafiłam poradzić sobie sama ze sobą? Rydel Lynch, największe gówno we wszechświecie.
- Ja? - zachichotałam, udając rozbawioną. - Mógłbyś się zgorszyć.
- Dell, bądź poważna.
- Rossy, co cię gryzie? - spojrzałam na blondyna z troską. - Co to za sekret, który tak cię dręczy?
Mój braciszek walczył ze sobą. Widziałam jak bardzo się męczył i było mi go cholernie żal. Co mogłam zrobić?
- Zakochałem się, Dell.
Tego się nie spodziewałam.
- Serio? Dlaczego nic nie mówiłeś?
- Kocham ją od trzech lat. Od trzech pieprzonych lat udaję, że mam ją za takie samo dziwadło jak reszta.
- Kim ona jest? - zmarszczyłam brwi. Dziwadło? O kim mógł mówić?
- Kimś, z kim nie mam prawa być.
- A kto ci tego zakazuje?
- Moja pozycja, opinia, to, jaki jestem. Cały świat.
- Braciszku, nie daj sobie nic wmówić. Nie daj sobie odebrać prawa do szczęścia i własnych wyborów. Nie pozwól żeby ktokolwiek nakazał ci, jaki masz być.
Powiedziała Rydel Lynch, największa hipokrytka we wszechświecie.

_____________________________________________

Hiya, Robaczki!
Wiem, że strasznie długo czekaliście na ten rozdział, ale naprawdę byłam strasznie, strasznie zajęta.
Za 3 tygodnie lecę do Polski, mam pękniętą kość w stopie, mój organizm powoli wraca do równowagi po chorobie, schudłam 10 kg i to już chyba koniec nowości.
Hości, jak zawsze, tradża, miłość mojego życia nadal ma mnie za psycholkę, ale nie poddajemy się i idziemy przez życie z uśmiechem.
Hakuna matata, ain't no passing craze.
Prawda?

Anulko, kochanie, nie mogę uwierzyć, że masz już osiemnaście lat!
Wszystkiego najlepszego, Kruszynko!
Zdrowiej, dobrze?
I uśmiechaj się więcej!
Zero depresji, zero bóli serduszka, zero złych emocji.
Sama radość, szczęście i dobrzy ludzie!
Tego Ci życzę!
Bardzo, bardzo Cię kocham, a za 3 tygodnie wytulę Cię za wszystkie te miesiące!

Twoja Mikusia



1 komentarz:

  1. Jeju jak ja już chce kolejny rozdział chyba nie przeżyje jak ja już chcę żeby Eff otworzyła się przed Rossem żeby jednak dała mu szanse to byłoby takie niesamowite.. jeśli możesz to wstaw jeszcze dzisiaj rozdział byłabym chyba najszczesliwsza osobą na świecie xoxo

    OdpowiedzUsuń